W roku 1918, po 123 latach zaborów (1795–1918), surowego karania za mówienie po polsku, germanizacji, rusyfikacji, zsyłek na Sybir i prób wykorzenienia polskości, wysiłki zbrojne i dyplomatyczne polskich patriotów przyniosły wreszcie oczekiwany skutek: Polska odzyskała suwerenność i wróciła na mapy Europy. A o sprawie polskiej – m.in. dzięki skutecznemu lobbingowi takich ówczesnych gwiazd jak pianista Ignacy Jan Paderewski – mówi się na całym świecie. O niepodległej Polsce mówi m.in. jeden z 14 punktów planu pokojowego dla Europy, przedstawionego przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona.
7 października 1918 r. Rada Regencyjna – powołana przez okupantów w roku 1917 – ogłosiła powstanie niepodległego Królestwa Polskiego. Teoretycznie przez niemal cztery tygodnie Polska była formalnie królestwem, w którym władzę sprawowali książę Zdzisław Lubomirski, ziemianin Józef Ostrowski oraz arcybiskup metropolita warszawski Aleksander Kakowski. Wyjątkowo istotną postacią w tym gronie był również sekretarz Rady ksiądz kanonik Zygmunt Chełmicki. To Rada stworzyła zalążek polskich sił zbrojnych, a także polskiego sądownictwa czy szkolnictwa. 10 listopada 1918 r. Józef Piłsudski powrócił do Warszawy z więzienia w Magdeburgu. A już 11 listopada Rada Regencyjna wydała dekret, na mocy którego Piłsudski objął naczelne dowództwo nad wojskiem. Również 11 listopada został oficjalnie podpisany rozejm kończący pierwszą wojnę światową. Po rozpadzie trzech potężnych, zaborczych mocarstw z wolności i suwerenności cieszyli się także m.in. Litwini, Łotysze, Estończycy czy Finowie.
Trzy dni później Rada się rozwiązała, a Naczelnik otrzymał pełnię władzy nad odbudowującym się państwem polskim. Święto 11 listopada polski parlament uchwalił ustawą 23 kwietnia 1937 r. Nie przetrwało długo. 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa, a 22 lipca 1945 r. komunistyczna Krajowa Rada Narodowa zniosła Święto Niepodległości. Przywrócono je dopiero po transformacji systemowej 15 lutego 1989 r.
Ofensywa Czerwonego Napoleona
Niewiele brakowało, a już po dwóch latach Polska kolejny raz utraciłaby niepodległość. Latem 1920 r. na przedpola Warszawy dotarła wielka armia wściekłych bolszewików, którzy na czele Armii Czerwonej szykowali się do podbicia całej Europy.
„Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!” – tak brzmiał wydany 2 lipca 1920 r. rozkaz Michaiła Tuchaczewskiego, młodego dowódcy sowieckiego Frontu Zachodniego, nazywanego też „Czerwonym Napoleonem”. Dwa dni później o świcie Armia Czerwona przełamała polską linię obrony i ciągnęła w kierunku Warszawy. Kto mógł, starał się uciec przed bolszewikami – rosyjski pochód tradycyjnie przynosił bowiem mordy, grabieże i brutalne gwałty.
Wystarczy rzut oka na porównanie sił, aby zrozumieć, dlaczego Bitwa Warszawska nazywana jest Cudem nad Wisłą. Polska miała pod bronią ok. 800 tys. żołnierzy, z czego ok. 350 tys. na froncie bolszewickim. Rosjanie na front polski rzucili zaś ok. 750 tys. czerwonoarmistów z ok. 5 mln zmobilizowanych mężczyzn.
Polakom brakowało nawet zwykłych nabojów do austro-węgierskich karabinów. Z raportu przedstawionego w lipcu 1920 r. Radzie Obrony Państwa przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego amunicji polskim żołnierzom miało zabraknąć najpóźniej 14 sierpnia.
Polscy dowódcy zatrzymali czerwoną zarazę tylko dzięki sprytowi dowódców, świetnym informacjom wywiadowczych, ogromnej mobilizacji wszystkich Polaków (do Armii Ochotniczej od lipca do września 2020 r. wstąpiło aż 105,7 tys. chętnych) oraz pomocy sojuszników.
Tych ostatnich, mimo że Polacy szli do boju pod hasłem „Za wolność naszą i waszą”, w praktyce nie było jednak zbyt wielu. Zdecydowanie najważniejszym i najbardziej lojalnym z aliantów okazały się wówczas Węgry. Gdyby 12 sierpnia na stację w Skierniewicach nie przybył liczący aż 55 wagonów pociąg znad Dunaju, losy Bitwy Warszawskiej mogły potoczyć się zupełnie inaczej. W transporcie znajdowały się 22 mln nabojów. W sumie podczas starć z bolszewikami Polacy otrzymali od Węgier ok. 100 mln nabojów. Milion Węgrzy przekazali za darmo, za resztę władze w Warszawie zapłaciły węglem.
Premier Pál Teleki doskonale rozumiał bowiem, że jeśli Polska przegra, to Węgry podzielą jej los.
Nie ukrywał tego zresztą sam przywódca rewolucji Włodzimierz Lenin. – Niemcy będą nasze. Odzyskamy Węgry. Bałkany powstaną przeciwko kapitalizmowi. Powstaną Włochy. Burżuazyjna Europa ogarnięta jest przez nawałnicę i drży w posadach – zapowiadał pierwszy czerwony car na zjeździe Kominternu w 1919 r. Rok później był tak pewny zwycięstwa, że odrzucił propozycje rozmów pokojowych, których założenia były dla bolszewików bardzo korzystne.
Czerwoni Rosjanie chcieli zdobyć Niemcy, Francję, Wielką Brytanię i wreszcie Stany Zjednoczone.
„Całą amunicję w magazynach nakazuję przekazać Polsce!” – ogłosił więc na zgodą Telekiego minister spraw wojskowych Węgier gen. István Sréter (o czym informował w wydanej kilka lat temu książce „Dwa bratanki” węgierski historyk Endre László Varga). Miesiąc przed decydującą bitwą generał nakazał też, aby przez dwa tygodnie węgierskie fabryki zbrojeniowe produkowały amunicję wyłącznie na potrzeby walczących z Sowietami polskich żołnierzy.
13 sierpnia 1920 r. rozpoczęła się wielka Bitwa Warszawska, jedna z najważniejszych bitew w historii Wojska Polskiego. Na szczęście dowódcy nie zdecydowali się na realizację planu zatrzymania czerwonego natarcia, którego autorem był francuski generał Maxime Weygand. W życie wdrożono potencjalnie ryzykowny plan Józefa Piłsudskiego, który sam Naczelnik nazywał „wielką kombinacją”. Dzięki śmiałej koncepcji obrony i doskonałym informacjom pozyskiwanym przez polski radiowywiad Dawidowi udało się jednak pokonać Goliata.
W wygranej pomogło istotnie złamanie bolszewickiego szyfru przez znanego kryptologa por. Jana Kowalewskiego. Sprawiło ono, że Polacy z wyprzedzeniem znali ruchy rosyjskich wojsk, co umożliwiało polskim dowódcom przeprowadzanie śmiałych manewrów na skrzydła i tyły przeciwnika/
Świat o polskim zwycięstwie
Zwycięstwo Polaków w Bitwie Warszawskiej miało ogromne znaczenie dla świata. W gruzach legł bowiem plan wielkiej europejskiej ofensywy Lenina. Rosjanie nigdy nie wybaczyli Polakom tej porażki. Propaganda po obu stronach działała pełną parą, a fałszywe informacje z frontu, które dziś nazwane byłyby zapewne „fake newsami”, docierały w różne zakątki Europy.
Świat szybko obwieścił jednak zwycięstwo Polaków. „Sowiecki uścisk Warszawy został przełamany, Polacy zmuszają wroga do wycofania się” – donosił już 18 sierpnia europejski korespondent „New York Tribune”.
Po potężnym ciosie zadanym przez Polaków bolszewikom Tuchaczewski nie zdołał już pozbierać swojej armii. Próbował jeszcze co prawda stawić czoła polskim wojskom nad Niemnem, ale i tu czerwonoarmiści zostali pobici. „Płomień rewolucji” nie spalił polskich ziem. Polacy ocalili dopiero co zdobytą niepodległość, a zwycięstwo nad wojskami rosyjskimi – które wcześniej krwawo tłumiły polskie powstania – miało dla niepodległego narodu polskiego ogromne znaczenie moralne. Pozwoliło wychować całe pokolenie młodych polskich patriotów, którzy mogli wreszcie swobodnie używać języka swych przodków. Rządzącym II Rzeczpospolitą tak spektakularne zwycięstwo umożliwiło zaś prowadzenie nie tylko suwerennej polityki wewnętrznej, lecz także kształtowanie polityki zagranicznej bez oglądania się na dawnych zaborców i interesy obcych mocarstw. Warto więc 11 listopada oddać hołd dawnym bohaterom i chociaż wirtualnie wziąć udział w obchodach Święta Niepodległości.