W materiale stacji TVN jeden z pacjentów szpitala miejskiego im. J. Strusia w Poznaniu, który jest główną placówką w regionie zajmującą się chorymi na COVID-19, wskazał, że na jego oddziale w porze nocnej nie ma personelu medycznego i nikt nie opiekuje się osobami wzywającymi pomocy. W materiale pokazano też m.in. starszego mężczyznę, który leżał na szpitalnej podłodze. Kolejny z pacjentów podkreślał, że mimo złego stanu zdrowia przez dziewięć dni nie był poddany dializie.
Fala hejtu wobec pracowników
– To jest rzecz haniebna. Taki program puścić na całą Polskę. Zobaczcie państwo do internetu, jaka się wylała fala hejtu na naszych pracowników. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby ktoś z naszych pracowników został pobity – powiedział w czasie wtorkowej konferencji dyrektor Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. J. Strusia w Poznaniu dr Bartłomiej Gruszka.
Dodał, że materiał TVN "napełnił go dużym smutkiem". – Bo szpital pracuje na pełnych obrotach, dwóch pracowników zmarło, ponad 100 było lub jest nadal zakażonych i zamiast słowa wsparcia otrzymaliśmy kubeł pomyj wylany na głowę. To jest rzecz niebywała. To nie powinno się nigdy zdarzyć – zaznaczył.
Dyrektor dodał, że we wtorek w placówce rozpoczęła się kontrola Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Przyznał, że za chwilę może się rozpocząć kontrola z Urzędu Miasta Poznania i NFZ. – Jesteśmy na nią przygotowani – zaznaczył.
Zastępca dyrektora ds. opieki zdrowotnej komentuje program
Z-ca dyrektora ds. opieki zdrowotnej lek. med. Mariusz Stawiński zaprzeczył, by pacjenci nie mieli opieki w godzinach nocnych.
– Pielęgniarki na nocnej zmianie przynajmniej dwa razy na półtorej do dwóch i pół godziny, tak jak jest to potrzebne, wchodzą do pacjentów i czynią różne czynności medyczno-pielęgnacyjne – podkreślił.
– Jest to absolutna nieprawda, że przyciski przywoławcze przy pacjentach nie działają. Te przyciski działają. Wyjątek stanowią pacjenci na intensywnej terapii, gdzie nie mogą ich obsługiwać – opisał.
Odniósł się też do przedstawionej w programie sytuacji starszego mężczyzny leżącego na podłodze szpitalnego korytarza.
– Ten pacjent, po prostu wychodząc z łazienki na korytarzu, obsunął się i pomoc została udzielona prawie natychmiast, ale tego ten pan nagrywający już niestety nie raczył pokazać. Całość zdarzenia trwała około dwóch minut. Pomocy udzieliła salowa i pielęgniarz – opisał.
Dodał, że po incydencie pacjent został zbadany, a po wyleczeniu wrócił do domu. Lekarz ocenił, że przedstawiony przez TVN materiał był zmanipulowany, bo do zajścia doszło nie w nocy tylko w południe oraz że zostało ono zapisane w dokumentacji medycznej pacjenta.
Lekarz zaprzeczył, aby pacjenci wymagający dializy byli selekcjonowani. Zaznaczył, że szpital nie ma stacji dializ. –Robimy to metodami zastępczymi i robimy najlepiej jak potrafimy – podkreślił.
Stawiński wyjaśnił, że przepisy związane ze sposobem leczenia pacjentów z COVID-19 nieustannie się zmieniają, wymieniając jako przykład zastosowanie antygenowych testów na koronawirusa.
"Autor filmu wykazał się definitywnym brakiem wiedzy"
Pytany o kadrę placówki przyznał, że obecnie od 50 do 60 osób z personelu szpitala przebywa w izolacji, a kolejne 50 osób objęto kwarantanną. – Dzięki dobrej współpracy mamy kadrę i mamy również osoby chętne do podjęcia pracy w szpitalu – powiedział.
Naczelna pielęgniarka szpitala Izabela Kuraś w przedstawionym oświadczeniu podkreśliła, że treści zawarte w materiale TVN są nieprawdziwe i zmanipulowane. – Autor filmu wykazał się definitywnym brakiem wiedzy na temat poruszanych treści i naruszył wielokrotnie godność chorych leczonych w tym oddziale – zaznaczyła.
– Treści złożone w reportażu są wyrwane z kontekstu. Nie odzwierciedlają faktycznego stanu chorych w danym czasie. Są zlepkiem fragmentów nagranych w różnych porach doby – podkreśliła. W imieniu pielęgniarek, salowych i ratowników medycznych w oświadczeniu określono materiał "Uwagi" jako policzek wymierzony ludziom, którzy "nieustannie od 10 miesięcy w milczeniu pracują na pierwszej linii frontu walki z pandemią".
Kierownik pracowni serca i naczyń dr n. med. Janusz Rzeźniczak podkreślił, że wszyscy pracownicy udzielają pomocy pacjentom, przywożonym także z innych województw, ubrani w specjalistyczne kombinezony ochronne.
– Jeżeli ktoś nie rozumie, że w tych warunkach jest przesunięcie pewnego czasu, bo ktoś się musi ubrać w kombinezon, żeby nie zakazić całego oddziału, to nie wiem, o czym on myśli – zaznaczył.
Starszy asystent oddziału kardiologicznego dr Andrzej Bolewski powiedział, że wszyscy pacjenci są objęcie, także w nocy, monitoringiem wizyjnym, a obraz i sygnał aparatury, do której podłączeni są chorzy, przekazywany jest do personelu. – Nie ma możliwości, żeby saturacja spadała i byśmy nie udzielili pomocy – po to jesteśmy – podkreślił.
Rzecznik praw lekarza przy Wielkopolskiej Izbie Lekarskiej dr n. med. Sławomir Smól zaznaczył, że podany w reportażu TVN stopień saturacji jednego z pacjentów wynoszący 15 proc. wskazuje, że materiał jest nierzetelny. Ocenił, że wyczerpuje on znamiona zniesławienia i znieważenia. Przytoczył też jeden z internetowych komentarzy skierowany pod adresem personelu szpitala.
"Mam wrażenie, że nasza kancelaria podejmie odpowiednie kroki prawne lub ewentualnie miasto, ponieważ to dotyczy całego naszego środowiska i miasta jako takiego również" – powiedział.
Zebrani na konferencji lekarze podkreślili, że efektem materiału TVN może być rezygnacja części personelu z pracy w placówce.
Na wtorkowej konferencji podano, że od połowy marca do szpitala zgłosiło się ponad 13 tys. pacjentów, w tym hospitalizowanych było prawie 4,5 tys. W placówce wykonano łącznie ponad 21 tys. testów na koronawirusa. Spośród pacjentów placówki wyzdrowiało dotąd ponad 2,1 tys. osób. Od kwietnia 170 osób spośród personelu szpitala zakaziło się SARS-CoV-2.