Kto się mylił, a kto miał rację, gdy po lipcowym szczycie UE premier Morawiecki z emfazą obwieszczał zwycięstwo Polski w negocjacjach nad unijnym budżetem i Funduszem Odbudowy, a jego adwersarze – także ze Zjednoczonej Prawicy – przestrzegali, że niestety nie ma powodów do radości?
Wskazywali, że wywalczone miliardy euro szybko mogą się okazać gruszkami na wierzbie, zależnymi od widzimisię możnych z Brukseli, Berlina i Paryża, którzy podczas szczytu sprawili sobie poręczną pałkę, uzależniając ich wypłatę od „przestrzegania praworządności” – rzecz jasna takiej, jaką oni ją widzą. Kto więc się mylił, a kto miał rację, gdy zarzucano wówczas szefowi rządu, że powinien był skorzystać z groźby weta, a on twierdził, że dużo skuteczniejszą bronią są „zdolności negocjacyjne, budowania koalicji i przekonywania”, a użycie weta porównał do „strzelenia sobie w łeb”?
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.