Ziemkiewicz o swoim zatrzymaniu: Rolę sprawczą odgrywa "rodzima kanalia"

Ziemkiewicz o swoim zatrzymaniu: Rolę sprawczą odgrywa "rodzima kanalia"

Dodano: 
Rafał Ziemkiewicz zapowiada nowe "Do Rzeczy"
Rafał Ziemkiewicz zapowiada nowe "Do Rzeczy" Źródło: DoRzeczy.pl
– Urzędnik imigracyjny powiedział mi, abym po dobroci przebukował bilet, ponieważ z powodu swoich poglądów politycznych i tak nie zostanę wpuszczony do Wielkiej Brytanii. Oczywiście odpowiedziałem, że absolutnie to nie wchodzi w grę. Spytałem też, co mają do moich politycznych poglądów, ale nie uzyskałem odpowiedzi – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl publicysta Do Rzeczy Rafał Ziemkiewicz.

Jak skomentuje Pan zatrzymanie Pana przez brytyjskie służby?

Rafał Ziemkiewicz: Gdyby nie dotyczyło to bezpośrednio mojej córki, gdyż to miał być dla niej wymarzony dzień i nagroda za wiele lat ciężkiej pracy to powiedziałbym, że to bardzo ciekawe doświadczenie posiedzieć sobie pół dnia z imigrantami wyrzucanym niż z tzw. „Wielkiej” Brytanii. Co prawda część z nich nie była w stanie w żadnym cywilizowanym języku powiedzieć nic poza słowami uchodźca i Afganistan, ale niektóre opowieści były ciekawe.

Mówiąc poważnie, jestem w niezręcznej sytuacji, bo oczywiście formalnie rzecz biorąc, nikt nie może odmówić Brytyjczykom, że do swojego państwa mogą wpuszczać bądź nie wpuszczać, kogo tylko chcą. Rzecz jednak nie jest w tym, że mnie nie wpuszczono tylko to, że padłem ofiarą naprawdę potężnego hejtu na Polskę ze strony samych Polaków, którzy jeżdżą po całym świecie i wykorzystują swoje osobiste kontakty. Wiem, że robią tak profesorowie i funkcjonariusze lewicowo-liberalnych mediów, którzy publikują w języku angielskim i w innych językach artykuły o Polsce, wypisując niestworzone bzdury między innymi na mój temat.

Kiedy na spokojnie zastanawiałem się nad tą sytuacją, przypomniała mi się historia którą opowiadał profesor Witold Kieżun W latach 70. zaproszono go do prowadzenia zajęć na bardzo prestiżowej brytyjskiej uczelni, ale w ostatniej chwili nagle dostał informację, że z przyczyn których uniwersytet nie podał, sprawa jest nieaktualna. Nawet zapłacono mu odszkodowanie za zerwanie tego kontraktu, ale nikt nie chciał powiedzieć, dlaczego tak się stało. Dopiero po latach dowiedział się, że kiedy na radzie wydziału poinformowano że będzie nowym pracownikiem, wówczas jeden z profesorów, który zresztą prywatnie udawał przyjaciela Kieżuna, powiedział, że profesor był w Armii Krajowej. Na pytanie, co to takiego, odpowiedział, że to organizacja, która kolaborowała w czasie okupacji z Niemcami. W odpowiedzi uznano, że nie może on uczyć na tej uczelni. Mam wrażenie, że moja historia jest bardzo podobna. Przecież żaden z tych Anglików nie ma zielonego pojęcia, z kim miał do czynienia, nie znają języka polskiego, a żadne moje treści nie były tłumaczone na język angielski. Wszystko, co ci ludzie o mnie wiedzieli, dowiedzieli się od osób, które Jan Krzysztof Kelus ładnie nazwał „rodzimą kanalią”.

Co kryje się pod tym pojęciem?

„Rodzima kanalia” to osoba, która pluje nie tylko na mnie, ale na wszystkich Polaków, bezustannie próbując budować wrażenie, że panuje tu faszyzm i antysemityzm, że to jest straszny, ciemny kraj. To typowe zachowanie klasowego lizusa, którego nikt w klasie nie lubi i nie ma on najmniejszej szansy, aby w tej klasie zaistnieć, ale uwielbia donosić i nadawać na swoich kolegów, zmyślając o nich niestworzone rzeczy, żeby tylko go głaskano i otoczono współczuciem. Najbardziej nie winię za to Brytyjczyków, chociaż oczywiście to też jest skandal, że przyjmują jakieś takie donosy i nie próbują ich nawet weryfikować. Rolę sprawczą odgrywa tutaj jednak „rodzima kanalia”.

Jak konkretnie wyglądały wydarzenia na lotnisku London Heathrow?

Moja żona i córki przeszły przez kontrolę, natomiast mnie zatrzymał oficer, mówiąc, że coś mu się nie zgadza w komputerze. Poprosił, żebym usiadł na miejscu obok oraz – jak zapewniał - chwileczkę poczekał. Mówiono mi, że panuje tam spore zamieszanie ze względu na nowe procedury, a więc w pierwszej chwili nie budziło to mojego niepokoju. Z pięciu minut zrobiła się godzina, a potem minęła kolejna. Najpierw przychodzili jacyś ludzie i zadawali pytania typu paszportowego, np. o moje córki, datę urodzenia, w jakich krajach bywałem itd. Po jakichś dwóch godzinach nagle pojawili się jacyś ludzie i kazali iść za sobą. Wtedy zaczęła się już taka klasyczna rewizja, pobieranie odcisków palców i robienie zdjęć. Oczywiście na wszelkie pytania padała jedna odpowiedź: „my nic nie wiemy, my tylko wykonujemy rozkazy, musi z panem porozmawiać oficer”.

Szczególnie duże zaciekawienie wzbudził wątek moich lekarstw na cukrzycę, ponieważ przesłuchująca mnie Angielka pytała, co to są za środki i jaki mają skład. Później skonfiskowano mi te leki, ponieważ tego imigracyjnego aresztu nie wolno zabierać własnych środków medycznych. Powiedziano mi, że jeśli czuję się chory, to mogą wezwać pogotowie. Dopiero po wielu godzinach zostałem dopuszczony przed oblicze urzędnika imigracyjnego, który, jak się okazało, nie miał mi do zadania żadnych pytań, a zamiast tego powiedział, że radzi mi, abym po dobroci przebukował bilet, ponieważ z powodu swoich poglądów politycznych i tak nie zostanę wpuszczony do Wielkiej Brytanii. Oczywiście odpowiedziałem, że absolutnie to nie wchodzi w grę. Spytałem też, co mają do moich politycznych poglądów i co o nich wiedzą, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Oficer powtórzył, że on nie decyduje, a tylko wykonuje rozkazy.

Po jakiejś godzinie wrócił do tego aresztu z papierem podpisanym nie wiadomo przez kogo, ponieważ ten podpis był nieczytelny. Zapadła decyzja o tym, że mam być deportowany i zostałem odprowadzony do polskiego samolotu. Mój paszport przekazano załodze samolotu i przy okazji dowiedziałem się ciekawej rzeczy, mianowicie była tam wybita brytyjska wiza z datą 2 października i numerem oficera imigracyjnego który ją wykonał, a potem została wyraźnie przekreślona długopisem. Ewidentnie zapadła już decyzja, że mam być wpuszczony no i zapewne ktoś bardziej wpływowy jednak postanowił taką hucpę urządzić i wszystko wycofać.

Czy zamierza Pan teraz podjąć jakieś kroki w tej sprawie?

Chciałbym, żeby ludzie dobrze zrozumieli pewne proporcje. Osobiście uważam, że więcej traci Wielka Brytania nie wpuszczając mnie, niż ja. Żal mi tylko córki, bo boję się że ją również mogą spotkać jakieś represję z uwagi na moje poglądy, a naprawdę wyłożyła ciężką pracę w to żeby się dostać na wymarzony kierunek studiów. Oczywiście będę dochodził sprawy, ale nie o to, że mnie nie wpuszczono tylko o to, że mnie oczerniono, powielając kłamstwa na mój temat, że np. zaprzeczam istnieniu Holokaustu. Chodzi o zdanie z książki „Cham niezbuntowany”, którego sens został totalnie przekręcony. To tylko jeden z wielu przykładów powielanych i kolportowanych przez wielojęzyczne portale żydowskie, m.in. jewish.pl. To wszystko doprowadziło do sytuacji, że w Wielkiej Brytanii zostałem przez jakiegoś Anglika, który słowa po polsku nie rozumie, wpisany na jakąś tajną listę faszystów. To wyjątkowo głupia sprawa, bo przecież byłem tam tylko na dwa dni wyłącznie w sprawach prywatnych, bez żadnych politycznych celów. Kompromitująca dla brytyjskiego prawa jest też argumentacja, której otwarcie użyto, że nie wpuszczą mnie ze względu na moje poglądy polityczne.

Czytaj też:
"Totalitarni postępowcy Borisa?". Hiszpański eurodeputowany w obronie Ziemkiewicza
Czytaj też:
Ziemkiewicz: "Wielka" kiedyś Brytania

Rozmawiał: Paweł Zdziarski
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także