Media świeckie pełne są spekulacji na temat wyborów w episkopacie, ale niewiele można się z nich dowiedzieć o rzeczywistej kondycji polskiego Kościoła. Dominują opinie i fobie liberalnych publicystów. Jedni wieszczą, że nieważne, kto zostanie nowym przewodniczącym episkopatu, bo polski Kościół i tak będzie się oddalał od rzeczywistości XXI w. Drudzy straszą, że nowy szef Konferencji Episkopatu Polski (KEP) podporządkuje biskupów o. Tadeuszowi Rydzykowi. Uzupełnieniem czarnych scenariuszy jest rutynowe już twierdzenie, że polscy biskupi ignorują „głoszoną przez papieża Franciszka potrzebę dotarcia przez Kościół do człowieka”. Zdanie to jest na tyle ogólne, że zawsze można biskupom w tym zakresie wystawić ocenę niedostateczną.
W roli recenzentów episkopatu występuje zawsze ten sam zestaw kościelnych rebeliantów – od bp. Tadeusza Pieronka, poprzez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, do dominikanów i o. Ludwika Wiśniewskiego oraz najnowszej gwiazdy – o. Pawła Gużyńskiego. Wszyscy oni chętnie informują media o tym, jakiego to szefa potrzebują biskupi. Jest tylko jeden problem. Przewodniczącego KEP nie wybierają ani dominikanie – ulubieńcy „Gazety Wyborczej” – ani zgorzkniały biskup z Sosnowca (jest na emeryturze). Stąd powtarzające się od lat rozdrażnienie obozu liberalnego kolejnymi wynikami wyborów w episkopacie. Ten problem zaistniał już w 2004 r., gdy „Gazeta” była dość pewna, że „wyjdzie słońce”. Była to metafora, za pomocą której bp Pieronek wieszczył wówczas, że na szefa KEP zostanie wybrany ktoś z obozu „Kościoła otwartego”. Gdy zgromadzeni nie posłuchali bp. Pieronka i wybrali na tę funkcję abp. Józefa Michalika, ten pierwszy nie krył irytacji, mówiąc: „Zamiast słońca wyszedł księżyc”. (…)