Najpierw były blogi. Moje pierwsze zderzenie z nową rzeczywistością bezpośredniego kontaktu z odbiorcami nastąpiło kilkanaście lat temu, gdy startował Salon24, istniejąca do dziś platforma blogowa Igora i Bogny Janke. Był rok 2006, rządziło Prawo i Sprawiedliwość. Nagle okazało się, że teksty krytyczne wobec rządzącej partii wywołują nie tylko polemiki czytelników – co naturalne – lecz także w wielu przypadkach wściekły i agresywnysprzeciw, z obelgami i chamskimi przytykami włącznie. Było to tym przykrzejsze, że Salon24 nie miał wówczas narzędzi umożliwiających stałe zablokowanie użytkownika. Można było jedynie usunąć pojedynczy komentarz. W 2006 r. nie mówiło się jeszcze jednak o hejcie ani hejterach czy – tego polskiego odpowiednika będę używał – nienawistnikach.
Poziom agresji był początkowo szokujący. Ten szok przeszło wielu autorów nieprzywykłych do tego, że są brutalnie atakowani całkiem bezpośrednio, natychmiast, a co więcej – te ataki są widoczne dla wszystkich. Nie było też zwyczajowych barier ani świętości. W tamtym czasie urodziła się moja córka i do dziś pamiętam jednego z komentujących – gorącego zwolennika ówczesnej władzy – który napisał, że trafiła mi się dziewczynka, bo na syna nie zasłużyłem.
Niektóre teksty były dla mnie prawdziwą próbą wytrzymałości. Furiacki atak przypuścili na mnie wielbiciele Jerzego Owsiaka, gdy jako jeden z pierwszych właśnie w Salonie24 zakwestionowałem szlachetność jego działań i napisałem o „Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Przemocy”. W komentarzach fanów hasła: „Miłość,przyjaźń, muzyka” regularnie powtarzały się życzenia kalectwa i choroby oraz najgorsze wyzwiska.
Gdy w 2007 r. zmieniła się władza, a ja przeniosłem swoje zainteresowanie przede wszystkim na nowych rządzących – co dla publicysty powinno być naturalne– zyskałem nową grupę antyfanów. Nie wszyscy wytrzymywali psychicznie ciągły boks. Z Salonem24 stosunkowo szybko pożegnał się np. Bartosz Węglarczyk, wówczas w „Gazecie Wyborczej”, atakowany z ogromną furią przez sympatyków drugiej strony politycznego sporu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.