Kiedy w końcu lipca 2011 r. Tomasz Siemoniak zostawał ministrem, resort obrony narodowej zdawał się być jednym z najmniej Polsce potrzebnych. Nasz kraj właśnie zaczynał swoją pierwszą prezydencję w Unii, a Donald Tusk martwił się jedynie uzyskaniem odpowiednio dużej przewagi nad PiS w zbliżających się wyborach parlamentarnych.
Wojny wybuchały daleko i nikogo nie niepokoiły. Zaczęły się arabska wiosna, starcia w Syrii i Libii. To jednak też mało kogo w Polsce obchodziło. Amerykanie właśnie dopadli Osamę bin Ladena. Jak nie czuć się więc bezpiecznie u boku takiego sojusznika? Jedynym kłopotem Tuska z MON było to, że zarządzał nim skrajnie nieudolny Bogdan Klich. Ktoś musiał zrobić po nim porządek. Było też jedno zadanie specjalne: ktoś musiał zlikwidować 36. Pułk Lotnictwa Transportowego – ten, którego piloci 10 kwietnia 2010 r. kierowali prezydenckim samolotem. Jednostka zbyt mocno przypominała o katastrofalnym stanie polskiego lotnictwa. (...)
Do Tomasza Siemoniaka pasuje barejowskie powiedzenie o tym, że „z zawodu jest dyrektorem”. Jego oficjalny życiorys zawodowy zaczyna się w 1994 r. W wieku 27 lat został dyrektorem w TVP, potem szefował telewizyjnej Jedynce. Pracę zaczął od ostrej krytyki programu Wojciecha Cejrowskiego, co ustawiło go po odpowiedniej stronie sporu politycznego. (...)