Minister Zbigniew Ziobro za każdym razem, gdy tylko zapowiada zaostrzenie jakichś przepisów, spotyka się z chórem niezadowolonych prawników, którzy najczęściej przekonują – tak to widzi polska szkoła prawa – że zaostrzenie kar nie wpływa na zachowanie ludzi. Tu ci, którzy zarzucają Ziobrze populizm, sami najczęściej sięgają po najbardziej populistyczny argument i przekonują, że gdyby zaostrzanie kar miało wpływ na decyzje ludzi, wystarczyłoby za każdy występek zaproponować karę śmierci i nikt nie popełniałby czynów zabronionych. Ten populizm dość łatwo obalić nawet komuś, kto nie jest prawnikiem. Wystarczy bowiem zadać pytanie w odwrotną stronę: Czy wymierzenie za wszystko grzywny 1 zł spowoduje, że przestępczość utrzyma się na takim samym poziomie albo nawet zacznie się zmniejszać? Oczywiście można prowadzić długie debaty – i polscy karniści nie są w nich bez racji – na temat tego, jakie powinny być granice kar i jak powinna wyglądać resocjalizacja, żeby miała sens (a że w ogóle powinna istnieć i że należy próbować dać niektórym szansę, podkreślam – niektórym, zejścia ze złej drogi w życiu, jest więcej niż oczywiste). Warto jednak zauważyć coś ciekawego, co wstrząsało mną za każdym razem, gdy po publikacji zapowiedzi resortu sprawiedliwości m.in. o zaostrzeniu wymiaru kar za niektóre przestępstwa czy zmianach w więzieniach otwierałem listy nadesłane w tej sprawie do redakcji od więźniów. Oto czytałem w nich dokładnie te same argumenty, które przeciwni Ziobrze karniści podnoszą w debacie publicznej. Czy polska myśl karnistyczna stała się wyłącznie taką, która jest adwokatem przestępców?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.