Określenie „państwo z dykty”, które weszło już dawno do powszechnego użytku, nie oddaje całej ponurości naszej sytuacji. „Z dykty” bowiem mamy nie tylko państwo, lecz także narzędzia do jego naprawiania. Ich nieskuteczność sprawiła, że ponad siedem lat po pierwszym wyborczym zwycięstwie partii diagnozującej polski „imposybilizm” trwa on w najlepsze – czego najnowszym przykładem przygotowany przez MSWiA projekt nowej ustawy „o ochronie ludności i stanie klęski żywiołowej”.
O potrzebie gruntownego przeorganizowania systemu, mówiąc najogólniej, „zarządzania kryzysowego”, szkoda czasu się rozwodzić. Do dziś nieprzepracowana należycie przez polityków i ośrodki opiniotwórcze pandemia COVID-19 jest tego chyba wystarczająco dobitnym dowodem. Panika, podejmowanie decyzji pod publiczkę, żeby przede wszystkim nie narazić się na posądzenie, iż władza za mało się stara, bezradna uległość rządu wobec „ekspertów”, myślących wąsko w kategoriach swojej specjalności i kierujących się przede wszystkim tym, żeby „dobrze wypaść” w swoim środowisku, powszechne rozgrzeszanie się z działania bez podstaw prawnych – w efekcie mieliśmy ogromną liczbę nadmiarowych zgonów i trwającą do dziś zapaść w leczeniu chorób przewlekłych, miliony kupionych niepotrzebnie za ciężkie pieniądze szczepionek, które do końca roku się przeterminują (i tak są zresztą przeciwko dawno już niewystępującym wariantom szybko mutującego wirusa), lawinę przegrywanych przez państwo i samorządy procesów, a pośrednio jeszcze kłopot z bez sensu zaakceptowaną europożyczką na Fundusz Odbudowy, który musimy spłacać, choć nie dostaniemy z niego ani centa. Trudno z dzisiejszej perspektywy nie zgodzić się, że zastosowane w panice i lęku przed utratą poparcia wyborców lekarstwa okazały się dużo bardziej szkodliwe od choroby.
A całkiem niedawno mieliśmy przecież kompromitację państwa – szczęśliwie dla PiS przykrytą przez opozycję histeryczną narracją o „rtęci” i „największej katastrofie od czasów Czarnobyla” – podczas „przyduchy” w Odrze. Jeśli premier publicznie przyznaje, że o kryzysie dowiedział się z mediów – to znaczy, że naprawdę czas najwyższy na gruntowne zmiany. Tym bardziej że za naszą wschodnią granicą od ponad siedmiu miesięcy trwa wojna, która w każdej chwili może dotknąć także nasze terytorium.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.