Polski rząd podjął decyzję. W nowych paszportach nie znajdą się wizerunki wileńskiej Ostrej Bramy i Cmentarza Orląt Lwowskich. Stało się tak na skutek nacisków ze strony władz Litwy i Ukrainy.
Przyjąłem tę decyzję z rozczarowaniem. To, że litewskim i ukraińskim nacjonalistom zależy na zatarciu pamięć o polskiej obecności na Ziemiach Wschodnich – to rzecz oczywista. Trudno jednak zrozumieć dlaczego rękę przykłada do tego państwo polskie.
Żadna poważna siła polityczna w naszym kraju nie postuluje oderwania Wilna od Litwy, a Lwowa od Ukrainy. Propozycja umieszczenia Ostrej Bramy i Cmentarza Orląt na paszportach nie była więc aktem wrogim wobec obu naszych sąsiadów.
Chodziło tylko o odzwierciedlenie stanu faktycznego: oba miejsca, mimo zmiany granic, pozostają dla Polaków święte. Nie stanowi to jednak dla Litwy i Ukrainy żadnego zagrożenia.
Pomysł umieszczenia Ostrej Bramy w polskim paszporcie odebrałem zresztą jako ukłon wobec tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wilno – wbrew nacjonalistycznemu zacietrzewieniu – nie musi bowiem wcale Polaków i Litwinów dzielić. Może ich również łączyć. Tak jak to miało miejsce przez kilkaset lat zgodnego współżycia w ramach Unii.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Trudno mi zrozumieć spolegliwość Warszawy wobec rządów Ukrainy i Litwy. Szczególnie w sytuacji, gdy oba te państwa prowadząc swoją politykę historyczną – pisząc delikatnie – nie specjalnie liczą się z polską wrażliwością. Kult Bandery panujący na Ukrainie jest tego jaskrawym przykładem. O fatalnej sytuacji Polaków mieszkających na Litwie można by zaś napisać długi elaborat.
Na całej „aferze paszportowej” najbardziej stracili ci co zawsze. Czyli Polacy z Ziem Wschodnich i ich potomkowie, do których się zaliczam. Znowu mamy poczucie, że jesteśmy traktowani przez państwo polskie jako Polacy drugiej kategorii, a z naszą wrażliwością nie trzeba się liczyć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.