Rząd zapowiedział niedawno, że od 1 stycznia skończy z „uprzywilejowanym statusem emerytalnym” najlepiej zarabiających Polaków. Do tej pory ci, którzy w ciągu roku przekroczyli dochód powyżej 120 tys. zł brutto, nie musieli płacić składek, ponieważ ich przyszłe świadczenia i tak byłyby liczone jako 30-krotność średniej krajowej. Przywrócenie tego obowiązku ma zasilić budżet kwotą ok. 5 mld zł. Jacek Żakowski w Wirtualnej Polsce pochwalił wspomniany pomysł, nazywając go „sprawiedliwym”. Z kolei posłanka PiS Joanna Lichocka uważa, że to walka z „kastą” i „establishmentem”. Jakkolwiek byśmy interpretowali ową zaskakującą zbieżność zdań, to pragmatyka polityczna podpowiada, że sprawa z punktu widzenia władzy może być znacznie prostsza. Czyżby chodziło po prostu o poświęcenie poparcia części „wyższej klasy średniej” w zamian za dodatkowe wpływy do budżetu? W końcu menedżerowie korporacji i tak nie głosują gremialnie na PiS, a lud, który dostrzeże we władzy rys janosika, takie zachowanie doceni.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.