Cygara dla pana generała. Kubańskie – powiedział krępy, wysoki mężczyzna, niestary, lecz o wejrzeniu zdradzającym bagaż ciężkich ponad wiek doświadczeń. – Bóg zapłać – odrzekł spod sumiastego wąsa Denikin i, uśmiechając się dobrotliwie, przyjął pudełko z cedrowego drewna zdobione hiszpańskimi napisami. Stanęli naprzeciwko siebie. Nie musieli nic mówić. Ich oczy spotkały się w pełnym zrozumienia spojrzeniu. Dawniej towarzysze broni, dowódca i podkomendny, dziś – zrównani przez los jako wygnańcy z dala od ojczystej ziemi. Oficer zasalutował, a na twarzy generała znów pojawił się uśmiech. Z szacunkiem podniósł palce do czoła, a jego pierś uniosła się delikatnie i zastygła. Żołnierz oddalił się, a Denikin powoli wypuścił powietrze. Zamyślił się i wrócił do pracy. Po chwili dał się czuć charakterystyczny aromat tytoniu, przywodzący na myśl czasy, gdy jako dowódca Armii Rosyjskiej pochylał się nad mapą w towarzystwie swego sztabu. Czara wspomnień przelała się nad biurkiem pełnym kajetów i luźnych notatek. Pióro poszło w ruch… Taki obrazek przyszedł mi do głowy na marginesie pracy nad tłumaczeniem „Białej Armii” Antona Denikina.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.