Mówiąc obrazowo: Donald Tusk musi uciekać przed sforą brytanów, które sam przez długi czas hodował i z powodzeniem szczuł na PiS. Powarkiwać na pana niekarmiącego ich tym, czego chcą, zaczęły one już jakiś czas temu, coraz głośniej, ale teraz ich długo wzbierające niezadowolenie wybuchło – jak zwykle w takich przypadkach za przyczyną zdarzenia raczej drobnego, które wcale nie było żadnym skandalem: po prostu premier kontrasygnował nominację prezydenta dla sędziego Sądu Najwyższego, do czego zobowiązuje go prawo. Tyle że jest to sędzia wywodzący się z grona, którego brytany Tuska najbardziej nienawidzą. Odebrały więc ten podpis jako zdradę. Problem Tuska polega na tym, że po prostu nie może spełnić tego, co sforze obiecał, a w każdym razie tego, wobec czego pozwalał jej żywić złudzenia, iż w nagrodę za gryzienie PiS dostanie. A uciec przed brytanami nie ma dokąd. Pozostaje jedyna nadzieja, że rzucenie sforze na pożarcie ministra Bodnara zdoła ją zadowolić, przynajmniej na jakiś czas. Tak właśnie należy rozumieć nieoczekiwane wezwanie premiera, by ministrowie – niby wszyscy, w ramach większej akcji, ale konkretne nazwisko padło tylko jedno, właśnie ministra sprawiedliwości – odbyli „publiczną spowiedź” przed „zainteresowanymi środowiskami” ze swoich dotychczasowych poczynań.
Zbuntowani bojówkarze
Porzucając metafory, przeciwko Tuskowi zbuntowała się najwierniej mu dotąd służąca bojówka: przywódcy prawniczego rokoszu, który za rządów Zjednoczonej Prawicy sparaliżował najpierw próby zreformowania wymiaru sprawiedliwości, a następnie, w dużym stopniu, całe państwo.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.