Najdziwniejsze w tej sprawie były reakcje. Celowe spalenie budki strażniczej przed rosyjską ambasadą, gdyby faktycznie zostało zaplanowane przez ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, byłoby, mówiąc językiem nie całkiem politycznym, czynem wołającym o pomstę do nieba. Wykorzystywanie służb do organizowania prowokacji politycznej wymierzonej w opozycję, i to ze świadomością niebezpiecznych międzynarodowych skutków – właściwie trudno sobie wyobrazić poważniejsze przestępstwo przeciw demokracji. Tymczasem jak zwykle ujawnieniu przez nasz tygodnik tych szokujących faktów towarzyszyła fala zaprzeczeń, lekceważenia, uników.
Sam najbardziej zainteresowany, czyli minister Sienkiewicz, zaczął od stwierdzenia, że informacja o spaleniu budki to absurd i niedorzeczność. „Szkoda, że nie ma infografiki, jak tam osobiście z hubką i krzesiwem idę, no ale to już jest taki poziom absurdu, że wolałbym tego nie komentować” – powiedział. Pech chciał, że informacja, która zdaniem Sienkiewicza jest tak absurdalna, pochodzi od szefa CBA.
Tym ciekawsza była reakcja tej służby. Jej rzecznik najpierw stwierdził, że nasza informacja jest „niedorzecznością, nadużyciem, nieprawdziwym twierdzeniem i sprawia wrażenie celowej manipulacji”. Doprawdy, im więcej słów, tym mniej sensu. Coś, co jest niedorzecznością, nie jest nadużyciem; podobnie „nieprawdziwe twierdzenie” to całkiem coś innego niż „celowa manipulacja”. Wszystko to jednak były opinie wygłaszane, jeszcze zanim „Do Rzeczy” zdecydowało się opublikować nagranie w Internecie – tak, żeby każdy sam mógł ocenić jego prawdziwość i sens.
I wtedy okazało się, że rzecznik CBA jest nie tylko mistrzem słowotoku, lecz także specjalistą od odwracania kota ogonem. Oto co zrozumiał z nagrania: „Powinno być jasne i czytelne dla wszystkich, że w przytaczanej części rozmowy chodzi o koncepcję zabezpieczenia Marszu Niepodległości – czyli niestawianie żadnych barierek, policjantów, żeby nikt nie zarzucał później, że policja swoją obecnością kogoś prowokowała”. Tak stwierdził Jacek Dobrzyński. To się nazywa prawdziwy kabaret. Każdy, kto ma minimalną choćby zdolność rozumienia tekstu, pojął, że kiedy Wojtunik mówił Elżbiecie Bieńkowskiej: „Widzisz, ale facet [Sienkiewicz – przyp. red.] nauczył ich, że on dzwoni i on im rozkazuje. I tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką [koncepcję – dopowiada Bieńkowska]”, to tymi, którzy poszli i spalili, byli policjanci. Brednie rzecznika CBA można uznać za nieudolną próbę ochrony swego szefa. Jednak w tym przypadku rzuca to cień na całą służbę: jeśli z podobną przenikliwością oficerowie CBA interpretują inne rozmowy, to strach się bać.
Nie ma oczywiście pewności, że Wojtunik nie zmyślał, choć reakcja wicepremier Bieńkowskiej wskazuje na to, że słowa szefa CBA uznała za prawdziwe. Tak czy inaczej musi się coś wydarzyć: albo premier odwoła szefa CBA jako niepoprawnego pleciugę i konfabulanta, albo były minister Sienkiewicz powinien stanąć przed sądem i być może komisją śledczą. A jeśli nic się nie stanie? Cała nadzieja w determinacji wyborców.