Wiele jest dziś grup, które wykazują się histeryczną i nienawistną postawą wobec każdego, kto śmie sprzeciwić się ich poglądom czy – może bardziej – wierzeniom. To kibice partii politycznych, to klimatystyczni fanatycy, jednak na pierwsze miejsce w tym rankingu wybijają się prozwierzęcy sekciarze. Jeśli przyjrzeć się ich wypowiedziom w sieci, to można by dojść do wniosku, że mamy do czynienia z ludźmi poważnie zaburzonymi, dyszącymi nienawiścią i gotowymi skrzywdzić każdego, kto im się narazi.
Z fanatycznymi wielbicielami zwierząt miałem do czynienia wielokrotnie. Przypuszczali swoje ataki np. wówczas, gdy krytykowałem wyrok, który w 2021 r. sąd wymierzył 35-latkowi, który wyrzucił z ósmego piętra swojego psa. Sprawcę – dotąd niekaranego – skazano na półtora roku bezwzględnego pozbawienia wolności, 15 lat zakazu posiadania wszelkich zwierząt oraz nawiązkę w wysokości 10 tys. zł na schronisko dla psów. Tak wysoka kara była konsekwencją zmian w prawie wprowadzonych w 2018 r. podczas rządów Zjednoczonej Prawicy, które to zmiany były skutkiem prozwierzęcych fiksacji Jarosława Kaczyńskiego. W rezultacie zachwiana została proporcja między karami za czyny wobec ludzi i wobec zwierząt. Za zabicie zwierzęcia (ale przecież nie każdego: psa czy kota – tak, ale myszy czy żaby już nie) grozi maksymalna kara trzech lat pozbawienia wolności, a za czyn tego typu dokonany ze szczególnym okrucieństwem – aż pięć lat. Tymczasem kara za pobicie człowieka ze skutkiem śmiertelnym to od dwóch do 15 lat. Zatem system uznaje, że można skazać na ponaddwukrotnie dłuższy wyrok sprawcę zabicia zwierzęcia niż sprawcę pobicia człowieka na śmierć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.