Łatwo było przewidzieć, że Platforma będzie miała kłopoty z ustaleniem list wyborczych. Jednak takiej awantury nikt się nie spodziewał. Rzeczywiście, sytuacja, w której jeden z kandydatów na posła publicznie sugeruje nieuczciwość drugiego kandydata – obaj należą do tej samej partii – to rzadki przypadek. Jeszcze rzadziej zdarza się, żeby kandydat obnażał podstęp własnej formacji i piętnował jej postępowanie w mediach.
Rzeczywiście, Ewa Kopacz ma poważny powód do zmartwień. Po pierwsze, sondaże wyraźnie pokazują, że Platforma straci znaczącą liczbę mandatów. Rośnie grupa posłów, szczególnie tych zasiadających w dalszych ławach sejmowych, którzy będą musieli rozstać się z parlamentem. Dla wielu oznacza to życiową katastrofę. Nic dziwnego, że presja na znalezienie się możliwie wysoko na liście jest teraz znacznie większa niż przed czterema laty. Po drugie, Ewa Kopacz ma znacznie słabszą pozycję niż Donald Tusk. Została premierem z jego nadania; jej gabinet to swoisty konglomerat frakcji i koterii. Rządzi niemal rok i nie może pochwalić się żadnym sukcesem – trudno przecież za taki uznać wynik wyborów samorządowych. Kampania prezydencka została z kretesem przegrana – nawet jeśli w dużej mierze wina spoczywa na Bronisławie Komorowskim, to głosy przeciw niemu były ostatecznie głosami przeciw premier. Ewa Kopacz nie poradziła sobie także z aferą taśmową. Podobnie wątpliwa była jej decyzja, żeby przesunąć PO w lewo.
Tonący brzytwy się chwyta. Premier Kopacz złapała się najpierw Michała Kamińskiego, następnie Romana Giertycha. Obaj mają tę samą zaletę: szczerą i niekłamaną nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. I, co nie mniej ważne, obaj się go śmiertelnie boją. Jeden i drugi spalili za sobą mosty; jeden i drugi marzą o odwecie. Jednak na razie ich obecność i zaangażowanie przynoszą mizerne efekty. Może po prostu antypisowskie emocje odbierają im zdolność rozumowania? Nie da się ukryć, że Kamiński nie tak dawno ogłosił w książce, że PiS się skończył – zważywszy na zwycięstwo Andrzeja Dudy i przewagę partii Kaczyńskiego w sondażach, nie świadczy to najlepiej o zdolnościach analitycznych obecnego doradcy premier Kopacz. Podobnie jest w przypadku Romana Giertycha, od dawna atakującego wściekle Kaczyńskiego. Obaj kojarzeni niegdyś z twardą prawicą teraz firmują coraz bardziej lewicowy rząd Kopacz. Trudno zrozumieć, jaki elektorat miałby ich poprzeć. Dawni zwolennicy mają ich za zdrajców, wyborcy PO nadal im nie ufają. Obaj mogą być użytecznymi narzędziami w ręku PO i doskonale nadają się do roli antypisowskich zagończyków. Jednak wiara w to, że ich obecność na listach – w przypadku Giertycha jest to, można powiedzieć, obecność utajona – przyciągnie do PO nowych wyborców, jest oznaką naiwności i chciejstwa.
Wiele wskazuje na to, że w czasie najbliższej kampanii kandydaci PO będą poświęcali tyle samo uwagi walce z PiS co sporom wewnętrznym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.