Wśród osób, które zginęły w Grecji, jest dwójka Polaków z województwa małopolskiego. Kobieta z synem utonęli w morzu podczas nocnej ewakuacji z hotelu niedaleko Aten. Rodzina z Małopolski wybrała się na wakacje do hotelu Ramada w miejscowości Mati, na wschód od Aten
Czytaj też:
Dwoje Polaków zginęło w Grecji. Matka i syn uciekali przed pożarem
Mąż i ojciec tragicznie zmarłych ma żal do greckich służb i pracowników hotelu za to, jak przebiegała ewakuacja. Mężczyzna ujawnił na antenie TVP Info dramatyczne szczegóły tego, co się wydarzyło. – Wyszedłem z hotelu, patrzę, a już w powietrzu unoszą się płonące strzępy. Spytałem na recepcji, co się dzieje, a pracownik powiedział: „Nic, nic, nic”. Mówię, że się pali. Cały hotel zaczął się palić. Kazano nam uciekać w ostatniej chwili – relacjonował Polak w TVP Info.
– Nie było zorganizowanej ewakuacji. Wszyscy uciekali w popłochu. Pomocy żadnej nie było. Pomoc dopiero przyszła po trzech godzinach, już po pożarze, jak się uspokoiło – wskazał.
Pan Jarosław opowiedział, że zasugerował żonie Beacie i synowi Kacprowi, żeby odpłynęli od brzegu łodzią z innymi turystami. Mężczyzna prosił później, aby zawieziono go do portu, gdzie będzie czekał na rodzinę. – Rezydentka powiedziała, żebym wziął taksówkę i sam pojechał. To była pomoc? Żona zadzwoniła tuż przed tą tragedią do mojego brata Adriana, że nie wie, co ma robić, że nie wie, co ze mną (...) Powiedział jej, żeby zdała się na innych ludzi, że będą na tej łódce bezpieczni – mówił.
Szwagier pani Beaty relacjonował z kolei, że bratowa dzwoniła do niego i pytała, jak się ratować. – Z łodzi rozmawiała ze mną i moją mamą przez około półtorej godziny. Informowała, że łódź się przewraca, że są w bardzo ciężkiej sytuacji, że nie umieją pływać, łódź się kołysze, jest straszny dym, duszą się, nie mogą oddychać, że giną, żeby ich ratować – opisywał mężczyzna.
Czytaj też:
Pożary w Grecji: Wzrosła liczba ofiar. Turyści nie rezygnują z wypoczynku