TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Jak to możliwe, że syn oficera Wojska Polskiego i wnuk powstańca wielkopolskiego służył w Hitlerjugend?
BEATA GUCZALSKA: Ten fakt świetnie pokazuje zarówno zawiłość i paradoksy historii, jak i bezradność wobec niej pojedynczego człowieka. Jeden wybór, podjęty w odruchu obrony własnych interesów, skutkuje lawiną nieprzewidzianych wydarzeń. Ojciec reżysera, płk Karol Swinarski, zmarł w roku 1935, a matka, Ślązaczka urodzona w niemieckim wówczas Wrocławiu, coraz silniej wiązała się z własną rodziną – siostrą i bratem, którzy osiedli w Berlinie. Odwiedzała ich z synami i po wybuchu wojny deklaracja przynależności do narodowości niemieckiej wydawała się jej zapewne czymś korzystnym. (W Generalnym Gubernatorstwie, gdzie mieszkała, te decyzja miała charakter bardziej dobrowolny niż na terenach wcielonych do Rzeszy, tam wpisywano na volkslistę przymusowo). Jako volksdeutschka, a później reichsdeutschka musiała wysłać swoich synów do niemieckiego gimnazjum w Krakowie. A młodzież, na mocy rozporządzenia nazistowskich władz, miała obowiązkowo należeć do Hitlerjugend. Nie była to w przypadku Swinarskiego jakaś czynna służba, lecz raczej akces formalny. Na pewno nie identyfikował się z tą formacją ani z kolegami z gimnazjum. Najbliżsi przyjaciele z czasów wojny pochodzili z Wieliczki – gdzie mieszkał z matką – i byli Polakami. Jeden z nich, najsilniej związany z braćmi Swinarskimi, należał do AK. Zresztą Irmgarda Swinarska często pomagała swoim polskim sąsiadom. Nie była Niemką w sensie ideologicznym, lecz osobą bardzo pragmatyczną – podejmowała decyzje, które wydawały jej się opłacalne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.