RYSZARD GROMADZKI: Przebieg szczytu w Waszyngtonie w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie to jeszcze jeden dowód na bankructwo polskiej polityki wschodniej?
MARCIN PALADE: To kolejne potwierdzenie, że tak zwana, dla niepoznaki z użyciem terminu polska, a dalej polityka wschodnia, od ponad trzech dekad była i do dziś pozostaje przede wszystkim realizacją interesów Berlina i Waszyngtonu w Europie Środkowej, w tym na wschód od Bugu. Co istotne, ale złe dla nas – rękami polityków kolejnych ekip po 1989 r. w Warszawie. Przede wszystkim romantyków, idealistów, godnościowców, wierzących i praktykujących Kościoła Neojagiellońskiej Rzeczypospolitej. Przekonanych o tym, że uczestniczą w budowaniu czegoś, co raz na zawsze da naszej części Europy bezpieczeństwo od imperialnej Rosji, w pakiecie ze wzajemną miłością i chęcią współdziałania wszystkich narodów leżących między Niemcami a Rosją. Rzec by można: więźniów przeszłości, tej jakże odległej, XVIII-, XIX-wieczej, czy nieco bliższej, ale też z innej epoki, czyli XX-wiecznej. Niezdolnych do adaptacji zmieniającej się rzeczywistości, a nade wszystko nierozumiejących podstawowej dewizy, że w polityce międzynarodowej nie ma stałych przyjaciół, a są tylko stałe interesy. A co za tym idzie – takich obłąkanych rycerzy z Warszawy jedynie słusznej sprawy wielcy tego świata nie potrzebują. Takich nie szanują, co – choćby przy okazji szczytu na Alasce i w Waszyngtonie – doświadczyliśmy jako Polska i Polacy. I jak od ponad trzech dekad Berlin i Waszyngton zadaniują, poklepią po ramieniu, wywołując już tylko z tego tytułu ekstazę u poklepywanych, nawet pochwalą za umacnianie demokracji tam, gdzie jej podobno nie ma, wypowiedzą stałą formułkę „za waszą i naszą wolność”, a potem każą siedzieć cicho w kącie, w oczekiwaniu na nowe wytyczne na odcinku wschodnim. A ten rzeczywisty obraz antypolskiej polityki wschodniej wygląda z grubsza tak: od ponad trzech dekad służymy, klęcząc przed Wilnem i Kijowem, i szabelkujemy przed Mińskiem. My, altruiści (naiwniacy), versus oni, egoiści (cwaniacy). Dajemy, nie otrzymawszy nic lub prawie nic w zamian. Gorzej. Przechodzimy do porządku dziennego nad de facto państwowym na Litwie i na Ukrainie antypolonizmem. Wymierzonym w liczną, szczególnie na Litwie, polską społeczność. W Mińsku z kolei, w ramach neotrockistowskiej, teraz nazywanej globalną agendy, realizujemy walkę o demokrację. Dla kolejnych ekip w Warszawie, w tym tych szumnie nazywających się patriotami, ważniejszy jest los opozycjonistów na Białorusi niż sytuacja miliona Polaków, w tym na Grodzieńszczyźnie. Niejaka Cichanouska jest na liście priorytetów warszawskich notabli wyżej od więzionego Andrzeja Poczobuta. To jest polityka polska czy antypolska?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
