Temat walki plemiennej, która rozrywa nasz kraj, był już wielokrotnie poruszany. W ostatnim czasie obserwujemy jednak jej nawrót z niespotykaną od dawna siłą. Skoro od incydentu ze spoliczkowania pani Magdaleny Klim minęło już trochę czasu, a po medialnej bitwie kurz zdążył opaść, to można zrobić przegląd strat i zysków oraz spróbować ocenić, kto na tej wojence polegał, a kto (i co) wygrał.
Patriotyczne zacietrzewienie
Przypomnijmy całą sytuację. Do zdarzenia doszło podczas uroczystych obchodów Dnia Weterana z udziałem prezydenta Dudy, które zakłócał tłum zwolenników opozycji. Po kilku próbach uciszenia protestujących, pełnomocniczka wojewody dolnośląskiego Dominika Arendt-Wittchen spoliczkowała jedną z krzyczących kobiet.
O ile sam incydent był absolutnie nie do zaakceptowania, to po stokroć gorsze okazały się reakcje części prorządowych mediów, które postanowiły bronić całej sytuacji. „Tak miało być! Spadł na nią patriotyczny liść” mogliśmy przeczytać na stronie Telewizji Republika, a Dorota Kania uznała, że urzędniczka „zachowała się tak, jak wymagała sytuacja”.
Z kolei Marcin Rola z portalu wRealu24 stwierdził, że kobieta we „wspaniały sposób zajęła się tą patologią”, dodając, że chce jej kupić kwiaty i zaprosić do swojego programu, aby podziękować (!) za to, co zrobiła. „Honor!” – zakończył swój wpis. W te same nuty uderzał również Wojciech Cejrowski.
Najbardziej szokujące było jednak zachowanie „Gazety Polskiej”, w której parafrazując słynne, ostatnie słowa Danuty Siedzikówny Inki, stwierdzono, że Arendt-Wittchen „zachowała się jak trzeba”. Czy tutaj nie zapaliła się nikomu czerwona lampa, że wykorzystywanie TYCH słów do partyjnej pyskówki jest przekroczeniem wszelkich granic? Cóż, hamulce wyraźnie puściły.
Podsumujmy: urzędniczka państwa polskiego spoliczkowała obywatelkę. Zrobiła to zza barierek, pilnowana przez służby, w praktyce bezkarna. I to jest dla wielu dziennikarzy „honor”. Bezmiar zacietrzewienia jaki ogarnął część komentatorów jest porażający.
Policzek wymierzony prawicy
Żenujące zachowanie niektórych prawicowych dziennikarzy było dość oczywiste. O wiele ciekawiej wygląda sytuacja po drugiej stronie, gdzie w niektórych mediach antyrządowych mogliśmy spotkać się z wykorzystaniem całego zajścia nie tyle do skrytykowania samego aktu przemocy, co po prostu do uderzenia w szeroko rozumianą prawicę. Bez rozróżnienia, kto poparł, a kto skrytykował całe zajście. Zastosowano odpowiedzialność zbiorową.
I tak np. „Newsweek” wprost napisał, że pani Arendt-Wittchen „stała się bohaterką prawicy”. Podobnie na powiązanym z tygodnikiem Tomasza Lisa portalu NaTemat mogliśmy przeczytać, że „prawicowe media są spoliczkowaniem zachwycone”. W innym artykule na tym samym serwisie przekonywano natomiast, że „zwolennicy PiS przestają się wstydzić, że są za przemocą”.
Ot tak ogólnie – zwolennicy PiS. Wszyscy. Zbiorowa odpowiedzialność za słowa kilku idiotów w internecie. Już w pierwszym akapicie Adam Nowiński, autor tekstu, stwierdza, że „można powiedzieć, że żarty się skończyły i prawica otwarcie zaczęła przyklaskiwać przemocy”, aby dalej przekonywać, że „na prawicy rosną nastroje przemocowe”, a sytuacja ze spoliczkowaniem była jedynie kulminacją tego procesu.
W artykule nie ma żadnego rozróżnienia, żadnego stopniowania. Anonimowe wpisy internautów są stawiane na równi z wypowiedziami polityków, żartobliwe uwagi (inną sprawą jest to, jaki poziom one reprezentowały) są traktowane niczym manifest polityczny. Ważne, żeby sygnał o złej prawicy poszedł w świat. A że przy okazji troszeczkę zmanipulowano rzeczywistość? Na wojnie muszą być ofiary. Prawda jest pierwszą z nich.
To wszystko musi budzić sprzeciw, gdyż szeroko rozumiana prawica to nie tylko „Gazeta Polska”, czy Telewizja Republika. To nawet nie tylko prasa i telewizja. Prawica to przede wszystkim ludzie: tysiące publicystów, pisarzy, profesorów, twórców, polityków, działaczy społecznych. To również miliony wyborców. Oni wszyscy są wrzuceni do jednego worka.
Szkoda, że w artykułach ostrzegających przed prawicową nienawiścią, prawie nikt nie decyduje się przywołać artykułu Łukasza Warzechy („Do Rzeczy” nr 37), tekstu Michała Karnowskiego czy Marcina Makowskiego, które dotyczyły całego zajścia. Cóż, zapewne nie pasują do forsowanej wizji prawicy.
Moralnie lepsi?
Warto szczególną uwagę poświęcić artykułowi Anny Mierzyńskiej z Oko.Press, która oceniła, że „na prawicy wzrasta przyzwolenie na przemoc”, sugerując wręcz, że katolicy są bardziej skłonni do przemocy od innych grup społecznych. Tekst Mierzyńskiej jest interesujący, gdyż ukazuje, jak bardzo druga strona sporu (a przynajmniej jej radykalni reprezentanci) potrzebuje, aby czuć się moralnie lepsza od szeroko rozumianej prawicy. Chodzi nawet nie tyle o samych polityków, co o prawicowych wyborców. O ten ciemnogród, który doprowadził do rządów Kaczyńskiego.
Mówiąc brutalnie: skoro to prostactwo dorwało się już do władzy, to trzeba sobie jakoś to racjonalnie uzasadnić. Część komentatorów ucieka w teorie spiskowe, twierdząc, że to albo Putin pomógł pisowskiemu plebsowi (to zjawisko opisywał niedawno Rafał Ziemkiewicz w „Do Rzeczy”), albo np. boty zmanipulowały wyniki wyborów, albo w końcu kosmici przylecieli, by pomóc Kaczyńskiemu.
Inni natomiast działają (na pozór) subtelniej. Ta druga grupa odczuwa potrzebę podkreślenia swojej moralnej przewagi nad przeciwnikami politycznymi (są oczywiście i tacy sympatycy opozycji, którzy do porażki elit III RP podchodzą na chłodno i logicznie starają się ją tłumaczyć, tych niestety jest jednak coraz mniej).
W swoim tekście Mierzyńska pisze: „Stan emocjonalny »prawej strony« być może najlepiej oddaje ten tweet”, po czym wkleja zdjęcie wpisu anonimowej internautki. Tak, właśnie w taki sposób swoje „śledztwo” przeprowadziło Oko.Press – cytując wpisy anonimowych internautów.
„Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie odkryłem Internetu” – ten słynny cytat przypisywany zazwyczaj Stanisławowi Lemowi dobrze oddaje sedno sprawy. W sieci znajdziemy absolutnie każdą dowolną głupotę, każdy przykład chamstwa. I to z każdej strony. Z lewicy, z prawicy, wśród liberałów, konserwatystów, nacjonalistów, socjalistów itd. Wie to każde dziecko. Dla udowodnienia swojej rzekomej moralnej wyższości każdy bez problemu może znaleźć w Internecie „dowody” na zdegenerowanie zwolenników drugiej strony.
Przykład: kilka dni temu zwolennicy aborcji spalili samochód fundacji pro life. Absolutnie szokujące były komentarze zamieszczone pod filmem z tego zdarzenia. Dominował w nich autentyczny zachwyt. Czy te internetowe wpisy uprawniają kogokolwiek do generalizacji i stwierdzenia, że każdy, kto przeciwstawia się zaostrzaniu przepisów dot. przerywania ciąży, jest jednocześnie wandalem rodem z lewicowej Antify, który nie robi nic innego tylko lata i podpala samochody na parkingach?
W rzeczywistości obudowywanie na anonimowych postach całego artykułu, który ma wskazać, że przemoc jest charakterystyczna dla środowisk prawicowych i katolickich, jest po prostu żenujące.
Krew już się dawno polała
Na sam koniec warto poruszyć jeszcze jedną sprawę. Wśród części święcie oburzonych całym policzkowym incydentem przebijała się sugestia, że zachowanie pani Arendt-Wittchen to dopiero początek, że lada chwila prawica nie wytrzyma i „poleje się krew”. To przykre, właściwie tragiczne, ale obawy obrońców demokracji są bezzasadne. Krew już się dawno polała.
Jako epilog do tego tekstu warto przypomnieć sprawę Ryszarda Cyby, który w 2010 roku zamordował Marka Rosiaka, pracownika biura europosła PiS. Nie taki był jednak jego cel. Zrobił to tylko dlatego, że nie udało mu się zabić Jarosława Kaczyńskiego. Sprawa niby powszechnie znana, ale jakoś zadziwiająco pomijana w medialnym mainstreamie. Być może przez fakt, że Cyba jako były członek PO niezbyt pasuje do całej narracji przeciwników prawicy.
Czy moraliści za pięć groszy, którzy dzisiaj bronią Polski przed rzekomym zalewem „prawicowej nienawiści”, czują się odpowiedzialni za tamtą zbrodnię? Mi nigdy by nie przyszło do głowy, by ich o to oskarżać, ale stosując logikę niektórych lewicowych publicystów, ciężko nie stawiać takiego pytania.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie jest odzwierciedleniem stanowiska redakcji.
Czytaj też:
"Zwracam się jak do chamki!". Atak na Pawłowicz i dziennikarza "Do Rzeczy"Czytaj też:
Uderzyła „z liścia” działaczkę KOD. Teraz się tłumaczy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.