• Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Przyjaciele Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
media
media 

Od kilku dni niemal codziennie rozmawiam z dziennikarzami różnych zachodnich gazet – z Wielkiej Brytanii, Francji, Austrii, ze Szwajcarii lub z Hiszpanii. Temat jest oczywiście jeden, mianowicie rzekome zagrożenie dla polskiej demokracji. Niektórzy wprost przyznają, że to pierwszy raz od lat, kiedy odwiedzają Warszawę przyciągnięci tu alarmującymi wieściami o nadciągającym autorytaryzmie, końcu wolności, zamordyzmie.

Obecny konflikt pokazał, jak dwuznaczne było poparcie dla naszego państwa znanych i cenionych zagranicznych publicystów, którzy przez lata mienili się przyjaciółmi Polski. Czytając ich wypowiedzi, pomyślałem: „Chroń nas, Boże, przed przyjaciółmi, przed wrogami obronimy się sami”. I tak choćby Timothy Garton Ash w „The Guardian” jeszcze przed wszczęciem procedury przez Komisję Europejską namawiał przedstawicieli różnych państw świata – od USA przez Hiszpanię do Wielkiej Brytanii – do protestów i nacisków na Warszawę. Pisząc nieco później, Neal Acherson, inny znany brytyjski autor, pochwalił decyzję Komisji, bo… minister obrony Antoni Macierewicz „najprawdopodobniej uważa »Protokoły mędrców Syjonu« za prawdziwe”. Gdzie indziej tenże publicysta, autor książki o polskim Sierpniu, pisze, że „osiem lat temu koalicyjny rząd PiS przeciw swym krytykom tworzył paranoiczne teorie spiskowe, czasem o rasowym podtekście”. Mocne, nieprawdaż?

Ashowi też mocy nie brakuje. Według niego „prezydent [Andrzej Duda] zachowuje się jak marionetka [Kaczyńskiego]”. Doprawdy, to się nazywa szarża retoryczna. Aż ciarki przechodzą mi po plecach, kiedy czytam te niemal wykrzykiwane przez Asha frazy. A właściwie przechodziłyby, gdyby nie to, że w Polsce żyję i wiem, że wizerunek, który stworzył, tak się ma do rzeczywistości jak widok pałacu Buckingham do Pałacu Kultury. Równie celne są jego analogie, które – jak rozumiem – miały przerazić nieznających polskich realiów Brytyjczyków. Ash pisał: „Wyobraźcie sobie Nigela Farage’a zamiast królowej (król Nigel I)”. Do licha, to się nazywa strzelić kulą w płot.

Polski prezydent, cokolwiek by na jego temat sądził Timothy Garton Ash, królową brytyjską nie jest. Raz na pięć lat wybierany jest na kadencję w wyborach powszechnych. Żeby je wygrać, musi pokonać konkurentów politycznych, ogłosić program i obiecać, że będzie dotrzymywać obietnic. Jak to może zrobić, zaczynając wojnę z Jarosławem Kaczyńskim, Ash nie wyjaśnił. Czy brytyjski pisarz nazwie Baracka Obamę marionetką dlatego, że realizuje on wspólny program swój i demokratów, a nie republikanów? Nie nazwie. Jednak przez takie metafory robi Brytyjczykom wodę z mózgu. Acherson kończy swój manifest przestrogą, że „jeśli Prawo i Sprawiedliwość pozostanie na swoim kursie, to nie tylko doprowadzi do wrzenia sytuację w Polsce, lecz także podkopie bezpieczeństwo całej Europy”.

Można się na to obrażać, można złościć. Można też rozmawiać i z otwartą przyłbicą tłumaczyć nieporozumienia, jak zrobiła to premier Beata Szydło w Parlamencie Europejskim. Ta ostatnia droga jest najlepsza i najbardziej skuteczna, ale wymaga czasu, cierpliwości i gotowości do słuchania. Do licha, przecież od kogoś, kto uważa się za przyjaciela, można by przynajmniej w minimalnym stopniu tego oczekiwać?

Cały artykuł dostępny jest w 4/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także