Maciej Pieczyński: W jakim kraju, w jakim miejscu, w jakiej sytuacji i dlaczego doznał pan największych duchowych przeżyć?
Wojciech Cejrowski: Było to w miejscu, gdzie nie ma żadnego kraju. Na mapach tereny te należą do Brazylii, Boliwii, a trochę dalej do Peru, ale w naturze i praktyce żadne z tych państw ani tam nie sięga, ani się tym obszarem nie interesuje, gdyż... tam nic nie ma. Albo, owszem, JEST tam jedno wielkie nic.
Żadnych bogactw naturalnych, zero ludzi i na razie zero potencjału na cokolwiek. Bo ani miasta się nie wybuduje, ani nie założy pól. Nic. A „nic” nie obchodzi nikogo i nikt się tam nie pcha. Zresztą nie bardzo byłoby jak się tam pchać: piechotą nie przejdziesz, bo daleko, pusto, brak dróg, osad ludzkich, nie ma żadnych punktów zaczepienia i żadnego ratunku na wypadek, gdybyś utknął. Najpierw całymi dniami wlecze się podmokła sawanna, potem robi się grząsko, bagnisko, a jeszcze dalej trafiasz na dżunglę u podnóża Andów, ale w takim miejscu, gdzie Andy nie startują łagodnie, lecz strzelają ostro w górę, więc gdy do nich dojdziesz, nie wejdziesz... musisz się cofnąć. (...)
fot. W. Cejrowski ltd.