Wprowadzane są nowe kryteria przyznawania Oscarów. Amerykańska Akademia Filmowa zdecydowała, że decydować będą nie walory artystyczne, ale to, czy na przykład w filmie zagrali przedstawiciele mniejszości LGBT, bądź rasowych. Czy czekają nas na przykład filmy z czarnoskórymi esesmanami, bądź więźniami obozów koncentracyjnych?
Piotr Gociek: Ja bym złośliwie zapytał, czy to będzie działało też w drugą stronę. Czy jeśli pojawi się produkcja, w której wystąpią same osoby czarnoskóre, albo sami przedstawiciele LGBT, względnie osoby niepełnosprawne, to czy wtedy biali, heteronormatywni, zdrowi ludzie dostaną trzydziestoprocentowy parytet? Jakoś dziwnie podejrzewam, że nie. Natomiast powiedzmy wprost, że to, co się dzieje, to dalszy ciąg szaleństwa, które trawi kulturę od kilku dekad, a same Oscary od lat kilku. W 2016 roku rozpoczęły się protesty przeciwko temu, że zbyt mało nominowanych jest Afroamerykanów. Obiecano wówczas, że nastąpi zwiększenie liczby członków mniejszości wśród władz akademii. Teraz widzimy kolejne podjęte kroki.
Tylko, że o ile nawet mocno zideologizowane produkcje mogą być dziełami wybitnymi, to czym innym jest wymuszanie parytetu. I pomijając samą ideologię, powstanie pytanie, w którą stronę to pójdzie jeśli chodzi także o poziom artystyczny.
To idzie w dwóch kierunkach, obu bardzo niebezpiecznych. Pierwszym jest oczywiście cenzura, wyeliminowanie z kina pewnych tematów, których się nie da zrobić, stosując te obostrzenia tak, by nie wyszła z tego kupa śmiechu. Drugim jest zamach na wolność gospodarczą. Bo w punkcie trzecim tych obostrzeń jest przepis wymagający, by firmy produkujące filmy zatrudniały pewien procent przedstawicieli mniejszości, także na stanowiskach kierowniczych. Rodzi się pytanie jakim prawem jakaś prywatna firma ma dyktować innym, niezależnym prywatnym firmom jak mają prowadzić swój biznes, kogo zatrudniać, na jakich stanowiskach. To jest straszliwe niebezpieczeństwo. Ale życie podsuwa własne sposoby na walkę z absurdami, Polacy mają tu swoje doświadczenia, jak to robić. I drogę wskazują tutaj amerykańskie firmy, bo to szaleństwo poprawności nie dotyka jedynie branży filmowej.
Jakie to sposoby?
Są firmy, które zatrudniają osoby spełniające te kryteria poprawnościowe, a jednocześnie z ich usług nie korzystają. Płacą więc tak naprawdę dodatkowy „podatek poprawnościowy”. Duże wytwórnie filmowe będą mogły to obejść w taki sposób, że oficjalnie producentem będzie jakaś mała firemka do obostrzeń się stosująca. Wszystkie wymogi będą spełnione, ale będzieto robione za pieniądze zupełnie innych podmiotów.
Natura nie znosi jednak próżni. A skoro tak, to może nastąpi upadek Oscarów a powstaną nowe, alternatywne nagrody filmowe?
Bardzo bym chciał, żeby tak nastąpiło, i żeby twórca tych nagród oceniał filmy nie według tego, kto według parytetu w nich występuje, ale według tego, czy film jest dobry, czy zły. Polecam poniedziałkowe wydanie tygodnika „Do Rzeczy”, gdzie mój tekst nosi tytuł „Wujek Oscar nie żyje”, bo właśnie Oscar umiera na naszych oczach, a rodzi się „Oscar plus”.
Czytaj też:
Zamiast ubolewać, że świat zwariował, trzeba zacząć go zmieniać
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.