Kto sięgnie po trzytomowe wydanie „Władcy Pierścieni” i przekartkuje tom ostatni, szybko przypomni sobie, że jedną trzecią objętości zajmują dodatki (od A do F), bite 150 stron. „Pierścienie władzy” Amazona to chyba pierwszy w dziejach serial oparty na przypisach. Brzmiałoby to bardzo źle, ale gdy autorem przypisów (podobnie jak i oryginalnego dzieła) jest J.R.R. Tolkien, możemy powstrzymać się od szyderstw. Dzieje Śródziemia były pracą jego życia, pracą nieukończoną; jej skalę pojmiecie dopiero wówczas, gdy za kilka lat wydawnictwo Zysk i S-ka zakończy wydawanie 12-tomowej „Historii Śródziemia”, edycji zawierającej całą – poza „Władcą Pierścieni”, „Hobbitem” i „Silmarillionem” – spuściznę profesora związaną z tworzeniem fikcyjnego świata. Twórcy serialu „Pierścienie władzy” chcieli zresztą początkowo kupić prawa do „Silmarilliona”, kanonicznego legendarium Śródziemia. Gdy się to nie powiodło, nabyli prawa do wykorzystania dodatków z „Władcy Pierścieni”. Długo negocjowana ze spadkobiercami Tolkiena umowa powstrzymywała scenarzystów od swobodnego fantazjowania „na motywach”, zobowiązywała do tego, by nie przekręcać przesłania Tolkiena, nie zmieniać motywacji i losów opisanych przez niego bohaterów. Ale tak czy inaczej roboty było mnóstwo, bo w odróżnieniu od „Władcy Pierścieni” mieli do czynienia nie z gotową i pełną świetnie wymyślonych i scharakteryzowanych postaci powieścią, lecz z fikcyjnymi historycznymi kronikami Śródziemia (plus przewodnikiem po języku itd.). Można kupić prawa do kroniki mistrza Wincentego Kadłubka, ale żeby przerobić ją na film czy serial, trzeba wymyślić wypełniacze – drugoplanowych bohaterów, którzy poniosą intrygę, oraz oczywiście wszystko to, co sprawiło, że bohaterowie główni przemieścili się z punktu A do punktu B swojej kariery i podjęli takie, a nie inne decyzje.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.