Tekst Cezarego Gmyza dotyczący przeszłości matki sędziego Igora Tulei, opublikowany na stronie Tygodnika Lisickiego nawet po kilku dniach budzi wielkie emocje. Dowodem na to jest dzisiejszy program „Loża prasowa” w TVN24, gdzie ten temat zdominował cały początek programu.
Gmyz ujawnił, że matka sędziego Tulei - Lucyna Tuleya w latach 1960-71 pracowała w Milicji Obywatelskiej w Łodzi w wydziale kryminalnym, a potem do 1988 r. służyła jako funkcjonariuszka Służby Bezpieczeństwa w Biurze B Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jej syn dziś orzeka m.in. w sprawach lustracyjnych.
Zaproszeni goście, pytani przez prowadzącą Małgorzatę Łaszcz, mocno podzielili się w ocenie tekstu Gmyza.
- Sędzia Tuleya zgodnie z polskim prawem mógł zostać wyłączony z orzekania w sprawach dotyczących lustracji, a tego nie zrobił. Nic dziwnego, że gdy ktoś jak sędzia Tuleya z dnia na dzień staje się osobą publiczną, wychodzi z cienia, to dziennikarze się nim zajmują – mówił Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”. – Zwłaszcza, że sędzia zaczął funkcjonować jako ikona sprawiedliwości wymierzonej IV RP – dodał.
O Igorze Tulei zrobiło się głośno kilka tygodni temu, kiedy wydał wyrok skazujący w głośnej sprawie dr. Mirosława G. W uzasadnieniu wyroku sędzia ostro skrytykował działania służb w latach 2005-2007 porównując je do „metod stalinowskich”. Wywołało to ogromną dyskusję, wiele osób także ze środowiska prawniczego uznało jego słowa za zbyt daleko idące i niedopuszczalne.
- Który z wyroków lustracyjnych był tak oburzający? – pytała Dominika Wielowieyska w kontekście tekstu Gmyza.
- Nie chodzi o konkretny wyrok, ale o sam fakt sądzenia - odpowiadał Paweł Lisicki. - Czy taki ktoś ma prawo wydawania wyroków w sprawach lustracji, czy jego pogląd nie jest spaczony. W opublikowanym tekście Gmyza są zdania dwóch prawników sędziego Wiesława Johanna i szefa pionu lustracyjnego IPN, którzy zwrócili na uwagę na to, że sędzia mógł się wyłączyć z orzekania. Sprawa jest więc co najmniej dyskusyjna – dodawał.
Takich wątpliwości nie miał natomiast Daniel Passent z „Polityki”, który nie przebierając w słowach skrytykował „wytykanie sędziemu matki”. Uznał to za „coś obrzydliwego i nikczemnego”.
- Jeśli nazajutrz po ogłoszeniu wyroku i uzasadnienia nagle wytka się sędziemu jego matkę, to wiadomo, że nie chodzi tutaj o żadne dobre obyczaje, ale lustruje się mamusię po to, żeby zdyskwalifikować nie tylko sędziego Tuleyę, ale żeby też zastraszyć pozostałych sędziów, aby wiedzieli, że jeżeli odważą się otworzyć usta przeciwko jakiejś władzy nawet minionej, to będą lustrowani do trzeciego pokolenia – mówił Passent.
Przeciwko takiemu stawianiu sprawy oponował z kolei Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”. – Mam wrażenie, że mamy tu absolutne pomieszanie pojęć. Pan mówi o zastraszaniu sędziów. Sędzia Tuleya wyraził się krytycznie o działalności pewnych polityków, ci politycy zaczęli polemizować z tym wyrokiem. I to polemizowanie „Gazeta Wyborcza” nazwała atakiem na sędziego Tuleyę – przekonywał. – Poza tym sędzia Tuleya jak każdy sędzia jest reprezentantem jednej z władz, a zasadą trójpodziału władz jest ich jawność. Gdy Trybunał Konstytucyjny rozpatrywał ustawę lustracyjną było kilka wniosków dotyczących rodzin sędziów TK, bo było podejrzenie, że mogli orzekając w sprawach lustracyjnych mieć zdanie umotywowane osobiście – dodawał.
Szułdrzyński kilkakrotnie zastrzegał, iż „nie wie, czy sam chciałby pisać taki tekst”, ale skoro się pojawił, to „wnosi on pewną informację do debaty publicznej”.
Paweł Lisicki w trakcie programu apelował, by nie używać w odniesieniu do tekstu Gmyza zbyt daleko idących słów np. „haniebny” czy „obrzydliwy” (tak tekst określiła nie tylko część publicystów, ale i polityków w tym m.in. poseł PO Andrzej Halicki). – Unikam takich słów, niedawno Dominika Wielowieyska z inną dziennikarką napisały tekst o tym skąd czerpie dochody Aleksander Kwaśniewski. Dla części osób było to coś obrzydliwego, strasznego. Nie używajmy takiego języka, bo to nas donikąd nie prowadzi – mówił Lisicki.
- Jeśli o dziennikarzu, który opublikował ten tekst, Cezarym Gmyzie, mówi się, że stosuje metody stalinowskie, że to jest coś obrzydliwego i haniebnego, to czy nie jest to forma nacisku i zastraszania? Oczywiście, że jest. Jeśli na portalu gazeta.pl przez trzy dni wisi informacja „Tygodnik Lisickiego jak piwnica u Fritzla”, to przepraszam bardzo co to jest? To nie jest gorsza forma nacisku na nasz tygodnik i na mnie niż w przypadku sędziego Tulei? – pytał Lisicki.
Dominika Wielowieyska przekonywała jednak, że nie miałaby nic przeciwko tekstom, krytykującym Tuleyę za jego pracę. - Gdyby powstał artykuł bardzo krytyczny na temat wyroków sędziego Tulei, że w sprawie takiej i takiej okazał się niekompetentny, to uznałabym to za demokratyczne prawo oceny sędziego i jego dokonań, działalności publicznej. Ale jeżeli opisujecie przeszłość mamy sędziego w tym kategoriach, to ja się przeciwstawiam. To jest PRL-owskie wypominanie burżuazyjnego pochodzenia, które dyskwalifikuje i nie pozwala pełnić funkcji – mówiła Wielowieyska.
Paweł Lisicki przypomniał na to jeden z amerykańskich filmów, w dużej mierze poświęcony temu, jak eliminowano z grona orzekających sędziów także ze względu na ich rodzinne uwikłania. Nikogo nie dziwił fakt, że rodzinne powiązania mogą wpływać na bezstronność sędziów.
Passent w pewnym momencie powiedział, że sędzia musi być odważny i takim był Igor Tuleya, nie bojąc się użyć w swoim uzasadnieniu mocnych słów. - Sędzia Barbara Piwnik w wywiadzie dla tygodnika „Przegląd” powiedziała, że ilekroć w uzasadnieniu formułuje uwagi krytyczne dla prokuratury czy innych służb, tylekroć spotyka się z niewybrednymi atakami na swoją osobę. Prof. Rzepliński mówi, że sędzia musi być odważny – stwierdził Passent. Dodał też, że ubolewa nad tym, że „wypowiedzenie kilku oczywistych prawd w uzasadnieniu musi być aktem odwagi”.
- Daniel Passent wspomniał o odwadze sędziego Tulei. Pytanie tylko jak definiujemy odwagę. Wyobraźmy sobie sytuację, że sędzia Tuleya wydaje wyrok i w uzasadnieniu mówi, że jest to przykład demokratycznego działania służb w tym CBA. Zakładam, że wtedy spotkałby się ze zmasowaną krytyką ze strony tych wszystkich, którzy uważali, że CBA działało niesłusznie. Mielibyśmy artykuły: „podły sędzia Tuleya”, „haniebny wyrok” itd. Sędzia Tuleya przez to, co powiedział włączył się w trwającą debatę. Gdyby ograniczył się do stwierdzenia, że zdaniem sądu nastąpiło przekroczenie prawa, ale w momencie, gdy on się posunął dalej, powiedział o „stalinowskich metodach” i o tym, że przypomina mu to końcówkę lat 40 i początek 50, to dopiero rozpętało burzę. Sędzia Tuleya stał się natychmiast osobą publiczną i wzbudził zainteresowanie – zaznaczył Paweł Lisicki.
Do słów Passenta o odwadze sędziów odniósł się także Michał Szułdrzyński. – Sędziowie powinni być odważni, powinni krytykować, jeśli widzą, że dzieje się coś złego. Sędzie Tuleya miał prawo powiedzieć, że metody stosowane przez CBA były niewłaściwe, że nie powinno się w taki sposób traktować świadków, jeśli przypadki tam ujawnione były prawdziwe. Problem leży w tym jakiego porównania użył i jaki był kontekst jego słów. To wywołało całą dyskusję – mówił Szułdrzyński. – Dobrze jest o osobach publicznych wiedzieć jak najwięcej – dodał.
/kb/