Taka jest okładka dzisiejszej „Polityki”, która krzyczy o tym, że państwo i Kościół zwalczają antykoncepcję. Teza tekstu jest następująca: gdyby Katarzyna W. - czyli matka zamordowanej Madzi - miała dostęp do antykoncepcji, to nie zamordowałaby córki, bo by jej nie miała. Artykuł w ogóle zaczyna się od wyliczenia wszystkich ostatnio nagłośnionych dzieciobójczyń. Z podobnym wytłumaczeniem problemu. Jakoś w tekście nie ma wzmianki o dwójce zwyrodniałych „rodziców” zastępczych z Pucka, którzy zamordowali dwójkę maleńkich podopiecznych, ale – rozumiemy – to psułoby tezę.
W każdym razie autorka postuluje to, aby państwo fundowało ludziom antykoncepcję. Tak jak np. w Afryce – podaje ona taki przykład – fundują to tamtejszym kobietom różne zachodnie NGO-sy. I wtedy problem niby ma zniknąć. My ze swojej strony dodajmy, że wypadki psychopatycznych czy prymitywnych morderczyń i morderców własnych dzieci znane są też z bardzo bogatych i liberalnych państw, gdzie antykoncepcja jest refundowana. I dodajmy też, że – wbrew tezom „Polityki” - Polska nie jest krajem, gdzie zainteresowani nie mogą skorzystać z antykoncepcji. Kto nie wierzy, niech zajrzy na pierwszą lepszą stację benzynową. Tam jakoś owa wszechwładza Kościoła nie sięga. Nawet, gdy są to stacje benzynowe położone poza wielkimi ośrodkami, zamieszkałymi przez ludzi młodych i wykształconych, bo przecież i takie są.
Tygodnik „Polityka”, który zazwyczaj łaje wszelkie „roszczeniowe” postawy i żądania, aby budżet finansował to czy tamto, tu jednak postuluje wydawanie publicznych pieniędzy lekką ręką. Furda, że jest kryzys, zapaść i depresja. Z pewnością bezpłatne spirale rozwiążą wszelkie inne problemy społeczne. Np. to o czym pisze „Dziennik Gazeta Prawna”: „Bezrobocie staje się tak dotkliwe, że nieskomplikowane zajęcia biurowe oraz prosta sprzedaż urastają do miana posad, o które warto się bić”. A mowa o posadach tak prestiżowych jak recepcjonista czy konsultant ds. obsługi klienta. Na jedno oferowane takie miejsce potrafi się zgłosić nawet dwa i pół tysiąca osób.
W ten sposób z kosmosu „Polityki” lądujemy na ziemi. A tu nadal możemy obserwować absurdalny upór MEN, aby za wszelką ceną posłać sześciolatki do szkół. Wszystkie, jak leci. No może, upór nie jest do końca absurdalny, bo owa „reforma” pozwoli zaoszczędzić kosztem dzieci i jakości nauczania spore pieniądze. Tyle, że odpowiedzią na upór jest opór rodziców i specjalistów. Opór, a właściwie ruch oporu – bo z szacunkiem należy podejść do zdolności organizacyjnych i siły argumentów jego liderów. W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” tekst inicjatorów akcji „Ratuj Maluchy!” Karoliny i Tomasza Elbanowskich pt: „Sześciolatki zgody”. A w „Rzeczpospolitej” artykuł doradcy prezydenta i pracownika naukowego uniwersytetu w Poznaniu Cezarego Kościelniaka „Sześciolatki z Ziemi w szkole z Marsa”. Oba teksty rozjeżdżają logiką argumentacji medialnych sojuszników minister Szumilas.
W takim kontekście łatwiej wczuć się w dramatyzm artykułu Mariusza Janickiego, dla którego na moment wracamy do „Polityki”. Artykuł jest o Donaldzie Tusku. - Premier Tusk, jego rządowa ekipa i cała Platforma są zagrożone zabójczą polityczną chorobą – niepowagą – pisze Janicki. Bo Tusk kluczy, zmienia zdanie, zapowiada, ale nie realizuje, pohukuje, ale też dalej nic nie robi. Ludzie to już widzą, parodiują, wyśmiewają. - Tusku, musisz – nie, nie. Tego Janicki tu nie napisał. Ale zgodnie ze starą tradycją „Polityki”, czyli dopingowania zaprzyjaźnionej władzy autor kończy artykuł wezwaniem: - Pasażerowie oczekują, że po okresie turbulencji kapitan rześkim, wypoczętym głosem poinformuje ich o kierunku lotu.
Co do wypoczynku, to chyba z tym Tusk nie powinien mieć problemu. Przecież sam niedawno powiedział, że więcej czasu poświęca grze w piłkę i kibicowaniu niż rządzeniu. Czyli swojej pracy. To odwrotnie niż my wszyscy, ci, którzy jeszcze jakąś pracę mamy.