Gazeta podkreśla, że według prokuratury w restauracjach Sowa i Przyjaciele oraz Amber Room nagrano ponad 100 osób. Udało się ustalić tożsamość 97 z nich, ale odnaleziono tylko 66. Kelnerzy współpracujący ze śledczymi nie pamiętają, ile w sumie osób nagrali, ani ile w rezultacie było taśm.
– Zakładamy, że niektóre nagrania skopiowano i "rozlały" się po rynku. Mogły one być przedmiotem handlu i szantażu. Wiele wskazuje na to, że swoje nagrania odkupił jeden z bogatych biznesmenów – powiedział w rozmowie z "Rz" informator ze służb.
Jego zdaniem "taśmy będą wychodzić latami". – Mogą się ich bać wszyscy, którzy kiedykolwiek jedli obiad w Sowa & Przyjaciele. Tak mści się fatalnie zrobione śledztwo podsłuchowe z 2014 roku – podkreślił rozmówca dziennika.
Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, powiedział "Rz", że najwięcej nagrań może wypłynąć przed wyborami do Sejmu i Parlamentu Europejskiego. Jak podkreślił, taśmy są wykorzystywane w grze politycznej.
"Rzeczpospolita" przypomina, że jedyną osobą skazaną w aferze podsłuchowej jest biznesmen Marek Falenta, którego uznano za zleceniodawcę nagrań. "U Falenty nie znaleziono żadnych nagrań, a on sam zaprzecza, by stał za całą aferą" – czytamy w gazecie.
Czytaj też:
Wstrząs, którego nie było