Wydawało się, że przejęcie Senatu chwilowo udobruchało opozycję totalną, jednak w ostatnim czasie obserwujemy powrót histerii, jaką znaliśmy z początków rządów PiS, gdy antyPiS wychodził na ulice, a KOD wydawał się jeszcze znaczącą siłą.
Tylko w ostatnim tygodniu obserwowaliśmy kilka przykładów, które świadczą o powrocie tego zjawiska. Naczelną postacią w tym względzie był rzecz jasna Władysław Frasyniuk, który podczas niedzielnej demonstracji antyrządowej we Wrocławiu wrzeszczał „j***ć pisiora”, a rozentuzjazmowany tłum bił mu brawo. Nie tak wulgarne, ale równie znamienne było zachowanie Tomasza Lisa i Pawła Wrońskiego, którzy dokonali niemal publicznego linczu dziennikarza sportowego Michała Pola za to, że ten udzielił komentarza Telewizji Publicznej dotyczącego… piłki nożnej.
Ale w tym samym tygodniu było też trzecie wydarzenie, którego media zupełnie nie odnotowały, a które wydaje mi się najbardziej znamienne, bo dotyczy zwykłego przeciętnego „antypisowskiego” Kowalskiego. Chodzi mi o jeden z programów „Szkła kontaktowego”, w którego trakcie zadzwoniła jedna wzburzona pani. W skrócie chodziło jej by „pomagać naszym sędziom”, bo tylko oni bronią Polaków przed złowrogim PiS-em.
Nie wiem na ile poza Lisa i Frasyniuka jest wystudiowana, ale ta fanka „Szkła” na pewno mówiła z głębi serca i autentycznie była przerażona sytuacją w Polsce. Ona też wydaje się być kluczowa i w rzeczywistości o wiele ważniejsza od pajaców o znanych nazwiskach, bo gdyby nie było podglebia społecznego, gdyby te histeryczne tyrady nie rezonowały wśród widzów/czytelników/wyborców, to już dawno by wygasły. Najwytrwalsze „lisy” spadłyby na poziom Pawła Kasprzaka, który swoje radykalne enuncjacje zamieszcza na blogu internetowym, a nie w „Newsweeku”. Tak się jednak nie stało. Opowieść o złowrogim kaczyzmie, który należ „j***ć” jest zadziwiająco żywotna.
Dzień leminga
Wbrew temu co mogłoby sugerować określenie „leming”, najbardziej oddani wyborcy obozu antypisu nie są wcale pozbawieni umiejętności krytycznego myślenia. A przynajmniej ta cecha nie jest u nich mniej rozwinięta niż wśród najwierniejszych „żołnierzy” Jarosława Kaczyńskiego, Janusza Korwin-Mikkego czy innego wyrazistego polityka. Jest wprost przeciwnie, jeżeli wczujemy się w to, jak rzeczony leming postrzega świat, to będziemy musieli przyznać, że w jego rozumowaniu nie brak pewnej racjonalności. Otóż problemem nie jest to, że lemingi są głupsze od kuców, postkomuchów czy mocherów (bo nie są). Problemem jest sposób, w jaki pozyskują wiedzę na temat otaczającej ich rzeczywistości.
Bo jak wygląda przeciętny dzień radykalnego antykaczysty? Taka osoba wstaje rano, puszczając do śniadania TVN24 (gdzie słyszy, że Kaczyński jest zły); następnie jedzie do pracy i tkwiąc w korkach w centrum Warszawy (którym to miastem od 13 lat administruje PO) słucha radia Tok FM (gdzie rzecz jasna słyszy, że Kaczyński jest zły); siedząc w pracy, robi sobie przerwę na obiad, podczas której przegląda Onet (gdzie czyta, że Kaczyński jest zły); a pod wieczór odpala „Fakty” i „Fakty po faktach” (w których dowiaduje się, co Kaczyński znowu nawymyślał), a na koniec dnia (tak dla odmiany) „Szkło kontaktowe” (gdzie dostaje dawkę subtelnego żartu na temat złego Kaczyńskiego).
Tok FM można podmienić na „Gazetę Wyborczą”, Onet na Wirtualną Polskę – nie ma to większego znaczenia, chodzi o pewną bańkę medialną, w której utkwił świat antykaczyzmu. Chodzi o sam pejzaż polityczny jaki się musi wyłaniać z takiej zupy medialnej. Z punktu widzenia kogoś, kto dysponuje wiadomościami jedynie z takich mediów, to postawa histerycznego antykaczyzmu zaczyna być zdecydowanie bardziej zrozumiała. Z ich punktu widzenia w Polska od czterech lat naprawdę zmierza w dół.
Bańka informacyjna
Warto w tym momencie przywołać badania IBRIS z września tego roku, z których wynika, że wprost przeciwnie zachowują się wyborcy PiS. Oglądają oni nie tylko "Wiadomości" TVP, ale także "Wydarzenia" Polsatu i "Fakty" TVN.
Co trzeci widz TVN, która to stacja stała się przecież pewną ekspozyturą środowiska antykaczystowskiego (przy okazji wypierając „Wyborczą”) to zwolennik PiS-u. Okazuje się, że wieczorne „Fakty” ogląda tyle samo zwolenników PO co PiS. Zupełnie inaczej wygląda jednak sytuacja w przypadku TVP, gdzie jedynie 6 proc. widzów to zwolennicy PO.
Ta dysproporcja jest olbrzymia. Oznacza to, że paradoksalnie to wyborcy „zaściankowego” PiS-u są bardziej otwarci na inne źródła informacji, podczas gdy antykaczyści zamknęli się w swoim światku i nie dopuszczają do siebie żadnych mediów, które prezentują obraz wydarzeń sprzeczny z wizją TVN-u. Bo to tak naprawdę nie są wyborcy PO czy Tuska. To są wyborcy TVN-u. Dlatego gdyby dzisiaj podjęto na Wiertniczej decyzję, że kontrkandydatem Andrzeja Dudy będzie Szymon Hołownia i zapewniono mu pełne wsparcie (takie na jakie mógł liczyć np. Bronisław Komorowski w 2015 r.) to, mimo że brzmi to absurdalnie, Hołownia pokonałby Kidawę-Błońską i kandydata Lewicy i wszedłby do II tury.
Sprawa baniek medialnych jest też nieco głębsza niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Tu nie chodzi o to, że PiS ma TVP, a PO posiada TVN. Otóż do 2015 roku PO miało wszystko (TVN, TVP, Onet, WP, Tok FM, Polskie Radio), podczas gdy wyborcy PiS nie mieli de facto NIC. Jasne, była Republika i kilka gazet, ale nie miały one żadnych szans ze wspomnianymi gigantami medialnymi.
Ta sytuacja doprowadziła do tego, że wyborcy PiS przyzwyczaili się do tego, że muszą korzystać z mediów promujących PO, podczas gdy zwolennicy PO przyzwyczaili się przez 30 lat III RP, że właściwie wszystkie media mówią to, co chcą usłyszeć.
Medialne imperium
To imperium medialne, które zawsze stawało w obronie salonu III RP, od 30 lat jedynie zyskiwało na sile. Można przypomnieć Szymona Majewskiego wyrzuconego z TVN za to, że ten w swoim satyrycznym programie chciał się śmiać nie tylko z Kaczyńskiego, ale również i polityków PO (potwierdził to dyrektor programowy TVN Edward Miszczak w wywiadzie dla „Wprost”), można przypomnieć debatę wyborczą organizowaną przez radio Tok FM, na którą nie zaproszono przedstawicieli partii Korwin-Mikkego. To takie zamykanie oczu na otaczającą nas rzeczywistość. Ktoś się śmieje z PO – to go nie pokazujemy, nie lubimy np. Korwin-Mikke, to udajemy, że ktoś taki nie istnieje.
Można też przytoczyć słowa Andrzeja Wajdy, który w 2010 roku podczas prezentacji komitetu honorowego kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego stwierdził: „mamy przyjaciół w TVN, wspiera nas też druga prywatna telewizja”, itd., itd. Są to setki reportaży, wydarzeń, relacji, artykułów…
Nie ma sensu ich tutaj wszystkich przytaczać, zamiast tego przypomnę jeszcze jedno wydarzenie, które wydaje mi się nad wyraz znaczące. W 2014 roku odbyło się kilkugodzinne przesłuchanie ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i byłego oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Na sali znajdowali się m.in. dziennikarze TVN, Polsatu, Telewizji Polskiej oraz Telewizji Republika. Wszystkie wystąpiły o zgodę na rejestrację i transmisji przesłuchania, ale nikt z tych wielkich stacji z niej nie skorzystał. Michał Rachoń nie dostał zgody z Kancelarii Prezydenta, dostał natomiast zgodę od sądu, ale ostatecznie na przesłuchanie… nie wpuszczono jego kamery.
Gdyby nie to że dziennikarz Republiki zdecydował się rejestrować całe zdarzenie telefonem, to prawdopodobnie nigdy nie dowiedzielibyśmy się niczego na temat rzeczonego przesłuchania, gdyż największe stacje… nie transmitowały tego zdarzenia, ograniczając się do zdawkowych komunikatów i migawek.
Podkreślmy to, aby powaga tego zdarzenia odpowiednio wybrzmiała – odbywa się bezprecedensowe przesłuchanie urzędującego prezydenta Polski, a najważniejsze masowe stacje, które przecież dostały pozwolenie na transmisję całości na żywo, zwyczajnie z niej rezygnują. Krótkie materiały puszczone wieczorem przez Polsat czy Telewizję Polską ograniczały się do lakonicznych informacji, a migawki urywały się w takim momencie, aby widzowie przypadkiem nie usłyszeli pytań, jakie Wojciech Sumliński zadał ówczesnemu prezydentowi.
Przedstawiciele TVP oraz Polsatu twierdzili, że przekazali tyle informacji na ten temat, na ile samo wydarzenie zasługiwało. Co naiwniejsi mogliby nawet w te tłumaczenia uwierzyć, gdyby nie fakt, że newsem dnia okazała się informacja o posłance Krystynie Pawłowicz jedzącej sałatkę na sali sejmowej…
To zdarzenie pokazuje jak na dłoni sposób działania bańki medialnej, którą przez lata tworzyły do spółki TVN, Polsat oraz TVP – większość Polaków nie ma dostępu do Telewizji Republika, więc jeżeli ktoś nie natrafił na ten materiał w internecie, to właściwie nie miał szans się dowiedzieć o sprawie. W jego świadomości po obejrzeniu wieczornych „Faktów” pozostało jakieś mętne wspomnienie przesłuchania, które zaraz zakryto „brejkin newsem” o Pawłowicz ordynarnie i bezczelnie jedzącej posiłek w Sejmie.
Raj utracony
Jak zatem wyglądał ten „Stary wspaniały świat” z TVN-u, zanim PiS go zniszczył w 2015 roku? Znamy go wszyscy doskonale. To świat z „Faktów po faktach”, gdzie mówiono, na kogo nie głosować, to świat ze „Szkła kontaktowego”, w którym mogliśmy usłyszeć, z kogo wypada się śmiać. To w końcu też świat ze wszystkich telenowel, które narosły przez lata, a w których wszyscy są piękni, młodzi i bogaci, gdzie 20-letni studenci od razu po wyjechaniu do Warszawy wynajmują 100 metrowy apartament, zażywają uciech, a przy okazji otwierają kancelarię prawniczą.
To Polska szklanych domów. Pochanke, Miecugow, Blumsztajn, Passent, a nawet twórcy telenowel – oni wszyscy pełnili rolę Seweryna Baryki, każdego dnia opowiadając o Polsce jak z obrazka, o tej Polsce, którą mogliśmy obejrzeć choćby w spotach premier Ewy Kopacz przed wyborami w 2015 roku. To wyidealizowany obraz Polski jakiej nigdy nie było.
Ktoś powie – nic nowego, każda partia ma swoją propagandę, każda ma swą wizję państwa, którą chce rozpropagować wśród wyborców. Owszem, ale żadna z dotychczasowych narracji nie miała tak masowego wsparcia ze strony tylu mediów jednocześnie. Właściwie doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy to konkretne partie zamiast narzucać propagandę, zaczęły się prześcigać w tym, kto jest prawdziwym dziedzicem opowieści o III RP. Platforma Obywatelska, SLD, Nowoczesna, Unia Wolności – one wszystkie jedynie biły się o to, kto jest ostatecznym spadkobiercą TVN-ów.
Świat się rozpada
I tak lemingów – tych co to oglądają TVN do śniadania, w pracy, do kolacji – zastaje rok 2015, gdy to wszystko się nagle kończy. Szok jest podwójny – nie tylko PiS wygrywa wybory, ale również okazuje się, że nie wszystkie media podzielają wizję świata TVN-u. I nie chodzi tu jedynie o telewizję państwową, która w oczywisty sposób jest powiązana z władzą. Wystarczy porozmawiać z radykalnymi antykaczystami i nagle okaże się, że również i Polsat zdradził sprawę, bo nie dość ostro krytykuje PiS.
Dlatego też wydaje mi się, że prosta narracja wielu osób, że „elyty chcą, żeby było, tak jak było”, nie jest do końca prawdziwa. Niewątpliwie kwestia elitek jest ważna, ale one same nie byłyby w stanie zorganizować wielotysięcznych marszy w obronie sądownictwa (właściwie działo się wprost przeciwnie, gdzie się pojawiały wszelkie Ostaszewskie, Lisy czy inne Hołdysy to nagle protesty zaczynały w przedziwny sposób obumierać).
To kwestia bardziej wyborców TVNu, którym przez 25 lat mówiono, że III RP jest ukoronowaniem dziejów Polski i najwspanialszą epoką w historii kraju. Gdyby Fukuyama był Polakiem to jego słynna praca nosiłaby zapewne tytuł „Koniec historii. Nareszcie”. Ci ludzie byli autentycznie przekonani, że ich świat się wali na ich oczach. Nie znali innego obrazu III RP niż ten, jaki od rana do nocy wtłaczały im media – od TVN po „Wyborczą”, od Tok FM po Onet. Nawet jeżeli dostrzegali rysy na obliczu tego projektu, to nie dopuszczali tej wiedzy do świadomości. Dlatego na początku napisałem, że z ich perspektywy lemingi postępowały racjonalnie.
Człowiek potrzebuje czegoś więcej do życia; potrzebuje mitu, który spaja jego świat, potrzebuje idei, która nadaje jego życiu odpowiedni rytm. Kiedyś była to religia, tradycja, rodzina. Dzisiaj te wartości pełnią rolę podrzędną. Szczególnie dla osób wykorzenionych. Dla nich III RP była naprawdę wspaniałym światem, a dojście (i co gorsza utrzymanie się) PiS-u u władzy było szokiem, który zachwiał ich wizją rzeczywistości.
Nagle okazało się, że wbrew zapewnieniom autorytetów, mohery wcale nie wymarły. Okazało się, że te „mohery” to, jak to ujął Adam Michnik, jacyś „gówniarze” i że jest ich więcej niż obrońców III RP.
Nikt po 30 latach tkwienia w bańce informacyjnej nie przyzna się, że połowę życia spędził w błędzie. Dlatego gdy ta bańka medialna zaczęła pękać, antypisowcy zareagowali szokiem, niedowierzaniem i wyparciem. Wraz z kolejnymi mijającymi miesiącami, gdy zaczęło do nich dochodzić, że zmiana w Polsce ma charakter trwały, ich niemoc i frustracja przerodziła się w agresję i coś, czego nie da się określić inaczej niż po prostu histerię na pograniczu szaleństwa.
Stąd wielotysięczne manifestacje, stąd kuriozalne akcje typu „protestuj przeciw PiS, zjedz banana”, stąd ta narracja o PRL-bis, o rzekomym prześladowaniu opozycji itd.
„Ostatnio się złapałem na tym, że podczas udzielania wywiadu we Włoszech pomyślałem, że po południu to będzie czytane w konsulacie polskim i się zastanawiałem jak to powiedzieć. Takich samych wywiadów udzielałem w latach 80., pilnując każdego słowa” – mówił swego czasu Jerzy Stuhr, a to przecież tylko jeden przykład z wielu. Ta narastająca psychoza może wyglądała śmiesznie, ale udzielała się dużej grupie wyborców.
Co dalej?
Ta histeria była dominującą emocją, która napędzała antypis przez ostatnie cztery lata. To ona pomogła Schetynie utrzymać się u władzy. Jednak czasy się zmieniają i zmienia się polska scena polityczna. Jak pisałem niedawno epoka PO-PiSu odchodzi w przeszłość. Nie musi to oznaczać końca dominacji PiS-u jako takiego, tylko raczej zwiększenie chaosu politycznego. Przełoży się to na zmianę akcentów, zmianę pozycji poszczególnych polityków. Również sam Kaczyński może w końcu przestać być punktem odniesienia dla wszystkim partii (już widać zwiastuny tego w postaci konfliktu lewica-PO).
Czy do lemingów zaczyna docierać, że świat jaki znali do 2015 roku odszedł w niepamięć? Wydawało się, że tak w istocie zaczyna się dziać, ale przykłady Frasyniuka i spółki każą w to powątpiewać. PiS rządzi już drugą kadencję i oczywiście można zatkać uszy i udawać, że TVP nie istnieje i nadal czerpać informacje jedynie z TVN/Tok FM, ale ignorowanie rzeczywistości będzie jedynie coraz trudniejsze. Co więcej, sprawi to, że naturalna partyjna ekspozytura antypisu w postaci PO zacznie w oczywisty sposób karleć, na czym zyska jedynie lewica, Konfederacja i PSL.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Czytaj też:
Nasz pomnik wstyduCzytaj też:
Zmierzch epoki POPiS-u
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.