Różnica pomiędzy przeciwnikami a zwolennikami aborcji jest zasadnicza. Zwróćmy uwagę, że w ostatniej debacie o możliwości (posłużmy się tu eufemizmem) przerywania ciąży, ze strony środowisk feministycznych nie usłyszeliśmy ani słowa na temat nowego życia, o którego istnieniu się decyduje. Pojawiały się natomiast hasła o wolności wyboru, o aborcji jako prawie człowieka (sic!), itd. Ich stosunek do poczętego życia obrazuje m.in. złożony w Sejmie przez komitet „Ratujmy kobiety” projekt ustawy. Zawarte w nim zapisy dawały możliwość każdej kobiecie bez wyjątku prawa do dokonania aborcji do 12 tygodnia ciąży. Kolejnym terminem granicznym jest ciąża będąca wynikiem czynu zabronionego, której przerwanie byłoby możliwe do 18 tygodnia ciąży. W przypadku „ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” ustawa umożliwiała przerwanie ciąży do 24. tygodnia. Kiedy wykryta choroba „uniemożliwia płodowi samodzielne życie i nie ma możliwości jej wyleczenia, przerwanie ciąży jest dopuszczalne bez ograniczeń”.
Niniejsze regulacje pokazują traktowanie życia ludzkiego z nieprawdopodobną wręcz dowolnością. Ilość wymienianych terminów dobitnie pokazuje, że feministki w żaden sposób nie potrafią wskazać, w którym momencie mamy do czynienia z człowiekiem i wprost nie próbują nawet tego zrobić. Zamiast tego, stosują swoistą kontrolę jakości, wartościują to życie w zależności od etapu jego rozwoju, okoliczności poczęcia czy stanu zdrowia. Idąc tym tokiem myślenia, można dojść do wniosku, że w przypadku ciąży chcianej mamy do czynienia z człowiekiem od 12 tygodnia ciąży (bo jeśli nie, to dlaczego podano ten właśnie termin?), ale jeśli dziecko okaże się chore, to potem znów przestaje być człowiekiem (?) i można się go pozbyć.
Czy można więc powiedzieć w którym momencie nowe życie rozwijające się w kobiecie staje się człowiekiem? Zapewne można. Wszystko zależy od przyjętej definicji człowieka. Jednak każda z tych definicji będzie odzwierciedleniem indywidualnego wyobrażenia i przyjętych kryteriów, a co za tym idzie wyrazem pewnego światopoglądu czy ideologii. Dla przykładu podajmy tu pogląd australijskiego etyka Petera Singera w którego ocenie sam fakt urodzenia niczego nie zmienia, więc nawet po rozwiązaniu nie mamy jeszcze do czynienia z człowiekiem.
Jedynym niepodważalnym, pozbawionym jakiejkolwiek ideologii, bo wynikającym z samej biologii argumentem w dyskusji o aborcji jest fakt, że w wyniku zapłodnienia komórki jajowej przez plemnik, w ciele kobiety powstaje nowe życie z odrębnym kodem genetycznym. Równie pewne i niepodlegające żadnej wątpliwości jest to, że jeśli nikt i nic nie zakłóci jego rozwoju, urodzi się. I to właśnie na tych dwóch filarach naukowych oraz świadomości, że wszelka próba określenia granicznej daty „przeistoczenia się płodu w człowieka” będzie miała charakter autorytatywny, legła u podstaw ochrony życia od poczęcia. Bo skoro nie ma jednej niepodważalnej prawdy, w którym momencie „przemiana” ta następuje, czy mamy prawo dowolnie o tym decydować?
Czy obrońcy życia mogą udowodnić, że już od poczęcia mamy do czynienia z człowiekiem? A czy w ogóle powinni komukolwiek to udowadniać? Może to jednak środowiska feministyczne i samozwańczy obrońcy kobiet powinni udowodnić, że do 18 tygodnia ciąży nie jest człowiekiem nowe życie poczęte w wyniku gwałtu, że upośledzony lub „ciężko chory płód” nie jest nim do 24 tygodnia albo w ogóle. I niech na tych niepodważalnych dowodach oprą swoje postulaty o prawną możliwość unicestwienia tego życia.
Chyba, że środowiskom proaborcyjnym chodzi o coś jeszcze innego. Tuż przed tzw. Czarnym Protestem na portalach społecznościowych kolportowany był wpis pod takim właśnie hasztagiem. W nim zaś jedno zdanie, które zwróciło moją uwagę: „NIE ZGADZAM SIĘ aby kobiety MUSIAŁY nosić pod sercem ciężko chore dzieciątko tylko po to aby patrzeć na jego śmierć zaraz po porodzie”. „Dzieciątko”, a więc jednak człowiek…. Więc może głównym punktem sporu nie jest wcale fundamentalne pytanie, czy dokonując aborcji zabijamy człowieka, ale to czy matka ma prawo zabić swoje dziecko? A to zdecydowanie inna rozmowa…
Wracając zatem do postawionej na początku tezy, pytam: kto jest w tym sporze fundamentalistą? Ci, którzy opierają swój stosunek do życia poczętego na jedynych twardych danych naukowych, czy może jednak ci, którzy w imię swoiście rozumianej wolności chcą niejako prawa do „strzelania na oślep”, nie wiedząc czy jeszcze płód zabijają (płód ludzki!), czy już człowieka? A może ci, którzy chorym i upośledzonym odmawiają prawa do życia, których z jakiegoś powodu uznają za gorszych? Czy w ostatnich tygodniach nie byliśmy świadkami agresywnej próby narzucenia społeczeństwu „jedynie słusznej” ideologii feminizmu opartej nie na wolności a samowoli; narzucania chaotycznego poglądu uzależniającego możliwość unicestwienia życia od wymyślonych przez nie kryteriów?
Do czego doprowadziła dowolność w uznawaniu kogoś za człowieka, chyba nie trzeba nikomu przypominać. Dlatego ustalając te kryteria pamiętajmy, że ktoś może stworzyć swoje, a tych możemy nie spełnić właśnie my. Bo skoro choroba może kogoś wykluczyć z bycia człowiekiem, to chyba marsz ten zmierza w bardzo niebezpiecznym kierunku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.