Wracając do tytułowego pytania: Czy rząd Donalda Tuska przetrwa do końca roku 2025? Odpowiedź krótka brzmi: Nie. Dłuższa: Tak się często zdarza, zarówno w ogóle w życiu, jak i w polityce, że czekamy na spełnienie marzeń tak długo, aż – gdy się wreszcie spełnią – nie ma to znaczenia, bo świat zupełnie się już zmienił. Monumentalnym przykładem takiej sytuacji było ziszczenie wielkiego snu Adama Michnika o „sojuszu sił reformatorskich z obu stron historycznego podziału” – w chwili, kiedy zarówno jego formacja, jak i postkomuniści tracili już w społeczeństwie resztki popularności i stworzona wreszcie po kilkunastu latach jego starań koalicja Lewica i Demokraci musiała pozostać bytem marginalnym.
Sądzę, że podobne „przesunięcie w czasie” jest udziałem koalicji rządzącej dziś Polską, jakkolwiek obecnie ma ono nieco inny charakter. U podstaw tej próby restauracji „złotych czasów” 2007–2013 legło szczególnie przekonanie, że mniej więcej w owej epoce czas się zatrzymał i ani polskie społeczeństwo, ani sytuacja międzynarodowa nie ulegają już zasadniczym zmianom. Fakt, że PiS wygrał wybory w roku 2015, a potem w latach 2019 i 2020, należy tłumaczyć w pierwszym wypadku fatalnym zbiegiem okoliczności (mityczna ingerencja amerykańskich służb w wybory prezydenckie, rozbicie głosów lewicy w parlamentarnych), a w dwóch następnych – przejęciem przez PiS narzędzi manipulowania społeczeństwem, na czele z telewizją. Wystarczą mobilizacja i pomoc zagraniczna – szantaż wstrzymania pieniędzy z KPO, zasypanie Polaków potępiającymi rezolucjami etc. – aby odzyskać władzę. A jak się ją już odzyska, odbierze się PiS telewizję i pieniądze, dalej wszystko pójdzie samo. Nawet gdyby pojawił się jakiś problem, Unia podpowie, jak go rozwiązać albo wręcz sama rozwiąże go za nas.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.