Choć od zwycięstwa wyborczego Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych minęło już kilkanaście dni, nie milknie lewicowe wycie pełne protestu i frustracji. Wygląda na to, że Trump jest najostrzej atakowanym przez lewicę prezydentem USA od czasu wyboru w 1980 r. na to stanowisko Ronalda Reagana. Oczywiście to porównanie ma na razie sens wyłącznie w tym kontekście. Mam poważne wątpliwości czy Trump choć spróbuje dorównać byłemu, 40' prezydentowi USA, człowiekowi zasłużonemu nie tylko w obaleniu komunizmu w Europie Wschodniej, ale i strażnikowi wolności w krajach, w których – jak np w Grenadzie w 1983 r – lewacy totalitaryści próbowali ją zdusić. Reagan był też pierwszym od czasów Dwighta Eisenhowera, prezydentem USA, który jasno, w licznych wystąpieniach podkreślał, że na straży wolności obok zdecydowanej dyplomacji musi kroczyć silna armia.
Dzisiaj, gdy nasza wolność znów musi drżeć przed „chamów tępą siłą”, gdy Putin na spotkaniu z młodymi ludźmi – jak doniosła wczoraj BBC Russia – mówi, że „granice Rosji nigdzie się nie kończą”, warto zapytać jak wygląda polska armia. A gdy zadać to pytanie przy przysłowiowym „pifku” doświadczonym żołnierzom, opowieści jakie od nich można usłyszeć jeżą włos na głowie.
Na przykład o tym, że w jednej z Brygad w zachodniej Polsce na cztery tysiące żołnierzy tylko jeden dysponuje IPMedem czyli „indywidualnym pakietem medycznym żołnierza”. Chodzi po prostu o osobistą apteczkę żołnierza, z podstawowymi środkami mogącymi uratować mu życie, gdy zostanie ranny. Jeden na cztery tysiące! Dlaczego? Bo generalicja podległa MON za czasów, gdy kierował nią Siemoniak, nie uznała za stosowne uzupełnić braków i zestawów nie wyprodukowano.
Kilka miesięcy temu u części żołnierzy – załóg bojowych Rosomaków – tych po misjach w Afganistanie zaczęto wymieniać „Radiostacje osobiste żołnierza – PNR 500”. To takie magiczne urządzenie, które sprawia, że żołnierze po wyjściu z wozu mogą dogadać się, w którą stronę mają strzelać albo gdzie uciekać. Akcja polega na tym, że radiostacje im zabrano, ale nie dano nic w zamian, więc chłopaki kupują na allegro jakieś rusko-chińskie walki-talkie, żeby się wzajemnie słyszeć.
Sęk w tym, że wymianę zaczęto dopiero po objęciu szefostwa MON przez Macierewicza. Tymczasem, badając sprawę, dotarłem do dokumentów z czasów koalicji PO–PSL, w których mowa jest o konieczności zmiany radiostacji. Jeden z tych dokumentów to pismo generała Józefa Nasiadki z 12.06.2012 r., w którym ówczesny Szef Zarządu Planowania Systemów Dowodzenia i Łączności pisze, że urządzenie: „Nie może być wprowadzone i eksploatowane w Siłach Zbrojnych RP jako radiostacja osobista żołnierza”. A dlaczego nie może? I tu jest pies pogrzebany.
Tłumaczy to o rok późniejsze pismo tegoż wojskowego – z 06.03.2013 roku, w którym mundurowy podkreśla – uwaga – że radiostacje te nie mogą być wykorzystywane przez dysponujących nimi żołnierzy, bo… MON nie przydzielił im zakresu częstotliwości. Urzędnicy zapomnieli.
Ale w piśmie sprzed trzech lat jeszcze jeden szczegół jest ważny. Generał Nasiadka informuje w nim, że z wnioskiem o wymianę niesprawnego sprzętu występuje do jednego z wiceszefów MON, resortu podległego wówczas Tomaszowi Siemoniakowi. Jego ludzie wymiany bezużytecznego sprzętu jednak do końca rządów koalicji PO–PSL nie przeprowadzili, pozostawiając część żołnierzy z niesprawnymi radiostacjami.
Dlaczego? Zapytałem o to oczywiście Siemoniaka, ale były minister obrony narodowej, jak zresztą można się było po nim spodziewać, nie potrafił się z tego wytłumaczyć. Nie pamięta, nie meldowano, to nie on, to Sztab Generalny, ja nic nie wiem, dajcie mi spokój – tak można streścić jego reakcję.
No cóż, pół Polski miało ubaw po pachy, gdy jako minister Siemoniak doświetlał się lampką, sądząc, że to mikrofon. Okazuje się, że jego ludzie podobny numer wycięli polskim żołnierzom – a to już zabawne nie jest. Nie jest też zabawne, gdy facet, który, jak coraz częściej się okazuje, wojskiem zarządzał jedynie nominalnie, ograniczając się de facto do roli niezbyt sprawnego politycznego administratora, stroi się dziś w piórka eksperta, krytykując zmiany, jakie w wojsku przeprowadza obecne kierownictwo.
Można oczywiście uznać, że cała sprawa to szczegół, drobiazg, jeden z tysięcy podobnych problemów, z jakimi dzisiaj boryka się Wojsko Polskie. Niestety jest to też jeden z wielu „drobiazgów”, które wskazują, że choć bardzo powoli, ale wreszcie rusza modernizacja wojska odrobienie wieloletnich zapóźnień będzie bardzo trudne. Bo przecież diabeł tkwi w szczegółach.
Felietony, w których będzie o sprawach „ Szpycniętych z winkla”, czyli, tłumacząc z „poznańskiego na polskie”, widzianych z pewnej odległości, z dala od Warszawy i „warszawskiego saloniku”, widzianych z pewnym poznański skrzywieniem – w każdy poniedziałek, Zapraszam do lektury :)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.