Studenci w objęciach neomarksizmu. Radykalne treści wykładane na Uniwersytecie Warszawskim
  • Jakub ZgierskiAutor:Jakub Zgierski

Studenci w objęciach neomarksizmu. Radykalne treści wykładane na Uniwersytecie Warszawskim

Dodano: 
Brama Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu
Brama Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu Źródło:PAP / Archiwum Kalbar
– Najbardziej oczywiste jest rozpływanie się nad Marksem, stawianym w jednym rzędzie z najwybitniejszymi socjologami, ale odwoływanie się do myśli leninowskiej również zdarzyło się mieć miejsce. Zupełnie tak jakby marksizm i leninizm były zwykłymi prądami myślowymi, które wcale nie doprowadziły do masowych tragedii – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl absolwent socjologii UW, który na potrzeby wywiadu wolał nie ujawniać swoich personaliów.

Czy Uniwersytet Warszawski można nazwać wprost uczelnią lewicową?

Absolwent socjologii UW: Jeśli oceniamy po tym, kogo najbardziej słychać, to tak. Myślę jednak, że nie jest to uczelnia lewicowa w takim stopniu, w jakim lewicowe i postępowe są uczelnie amerykańskie. Na UW wciąż są pewne granice wtrącania się polityki w naukę. Poza tym nie zapominajmy, że oprócz wydziałów humanistycznych UW posiada także wiele innych, na które polityka nie ma prawie w ogóle wpływu.

Czy na kierunkach humanistycznych i społecznych dominują prądy neomarksistowskie, importowane z zachodnich uczelni? Myślę, że przypadek socjologii byłby dobrym punktem wyjścia...

Zależy od zajęć. Są takie, które kompleksowo przekopują się przez najróżniejsze nurty, są jednak też takie, których prowadzący czasem już na wstępie informują, z jakiej "tradycji myślenia" zamierzają korzystać. Na socjologii prądy neomarksistowskie dominują głównie w treściach zajęć szeroko związanych z historią i filozofią społeczną. Nic, tylko krytyka i krytyka, jedynie lewicowa, bez np. krytyki konserwatywnej. Do tego dochodzi rozmawianie o postaciach znanych z lewicowej działalności rewolucyjnej bez zająknięcia się na temat zbrodniczych konsekwencji ich myśli. Najbardziej oczywiste jest rozpływanie się nad Marksem (stawianym w jednym rzędzie z najwybitniejszymi socjologami), ale odwoływanie się do myśli leninowskiej również zdarzyło się mieć miejsce. Zupełnie tak jakby marksizm i leninizm były zwykłymi prądami myślowymi, które wcale nie doprowadziły do masowych tragedii.

Zaglądam do sylabusu przedmiotu "Współczesna filozofia społeczna" i widzę samych radykalnych myślicieli: Louis Althusser, Judith Butler, Slavoj Žižek... Jak rozumiem, ich koncepcje nie są tylko odnotowywane, ale i omawiane z pewną sympatią, mylę się?

One służą jako narzędzia krytyki, bo krytyka na tego typu zajęciach to nie krytyka tekstów, ale okazja do poznęcania się nad społeczną rzeczywistością za pomocą danego aparatu pojęciowego. Jeśli już dochodzi do krytyki samego tekstu, to ma ona dwie postacie: albo krytyki tego, że autor nie był odpowiednio czy dostatecznie krytyczny, albo krytyki autora za pomocą innych autorów – oczywiście lewicowych. Albo obie naraz. Porażające jest jednocześnie odrywanie myśli od autora. Często, aby dowiedzieć się czegoś o twórcy, musiałem wykonywać samodzielną pracę. Element "życiowych dokonań" był bardzo często pomijany, zupełnie nieistotny dla omawianej myśli (jak np. fascynujący życiorys Althussera...).

Louis Althusser był głównym ideologiem Francuskiej Partii Komunistycznej, do 1976 roku prostalinowskiej... To nie jest wystarczający powód, aby omawiać jego dzieła z pewnym zastrzeżeniem dla studentów?

Albo to, że nierzadko w swoim życiu odwiedzał szpitale psychiatryczne (m.in. za zamordowanie żony). Oczywiście, z całą pewnością nie miało to wpływu na trzeźwość jego myślenia...

Inny przykład z sylabusa: "Włoska radykalna myśl społeczna". Rozumiem, że omawianie koncepcji włoskich komunistów ma na celu unaocznienie studentom, że radykalizm nie jest dobrą drogą?

W czasie zajęć zastanawialiśmy się, co byśmy zrobili lepiej, aby zaprowadzić nowy bezklasowy ustrój, co jest konieczne i jakie przeszkody stoją na drodze. Znów – krytyka rzeczywistości, nie tekstów. Co ciekawe, praktycznie cały czas mówiliśmy tylko o rewolucji, nigdy o tym, jak świat mógłby wyglądać już po niej. Ale z takich zajęć można się dowiedzieć wielu cennych rzeczy, jeśli się trzeźwo słucha, np. że rewolucja musi objąć naraz cały świat, w przeciwnym wypadku nie zadziała. Dopóki nie obejmie całego świata – to nigdy nie będzie prawdziwy komunizm. To by tłumaczyło, dlaczego marksiści nie zamkną się po prostu w jakimś kraju i nie wypróbują swoich pomysłów.

Czy trudno studiować na takiej uczelni, gdy ma się odmienne, bardziej konserwatywne poglądy? Nie mówię tylko o dbałości o zdrowie psychiczne, ale również ewentualnych prześladowaniach ze strony tolerancyjnych tropicieli mowy nienawiści.

Jeśli ma się wiedzę, a nie jest wyłącznie „kucem” pragnącym przekonać świat do swojej nieomylności – wtedy nie jest tak źle, choć są pewne trudności i... problemy. Tym, czym najłatwiej odróżnić się od marksizujących studentów, jest otwartość umysłu. Ale to jak u Nietzschego – gdy spoglądasz w otchłań, otchłań spogląda w Ciebie. Nieraz po zajęciach miałem ogromne wątpliwości co do moich poglądów. Jakby nie było, zanurzałem się na nich w teorii krytycznej, a tego nie można robić bezkarnie. Obawiam się więc, że tylko nieliczni studenci wyjdą obronną ręką niezmienieni w nieustannie podających wszystko w wątpliwość malkontentów. Natomiast z wyraźnym prześladowaniem się nie zetknąłem, może ze względu na to, że w wielu przypadkach milczałem, może dlatego, że UW wciąż reprezentuje sobą pewien poziom. Choć oczywiście zdarzało mi się oberwać taką czy inną łatką.

Czy mógłby Pan wymienić najbardziej absurdalną lub przerażającą sytuację, jaka miała miejsce na uczelni?

Najbardziej przerażające było, kiedy poszedłem na spotkanie dotyczące praworządności, konstytucji albo jakiegoś innego pustego słowa. To był impuls, miałem wolne popołudnie i byłem w pobliżu, więc pomyślałem, że spędzę jeszcze trochę czasu na uczelni. Okazało się, że gościem był Mateusz Kijowski. Nie uważam, by było w tym coś dziwnego. UW często odwiedzają różne znane postaci, także ze świata polityki. Pamiętam jednak, że gdy sala się wypełniła, Mateusz Kijowski (który był jedynym gościem) wraz z organizatorem wezwał wszystkich do powstania i wysłuchania odczytu preambuły. Wszyscy wstali; o kilku uczestnikach wiedziałem, że są pracownikami naukowymi z naszego wydziału. Stojąc niemal na baczność, wysłuchali pełnego patosu odczytu. Dodam, że działo się to w czasach ostrej walki politycznej wokół konstytucji. Na pełnej sali tylko ja siedziałem i czułem zwyczajnie niesmak. Ten niesmak został mi do samego końca, bo okazało się (co można było przewidzieć), że całe spotkanie to rozmowa z Kijowskim na temat jego działań, planów i poglądów. Zero pluralizmu, zero apolityczności uniwersytetu.

Co na uczelni mówi się o neomarksizmie? Uchodzi za teorię spiskową czy studenci albo wykładowcy utożsamiają się z tą ideologią?

Nigdy nie słyszałem, by ktoś traktował to jako teorię spiskową. Niektórzy wykładowcy odnoszą się do tego typu prądów myślowych z wyraźną sympatią. I tą sympatią starają się zarazić studentów. Natomiast niektórzy studenci już ewidentnie nie kryją się z sympatią dla marksizmu.

To skąd w mediach, na Krytyce Politycznej i OKO.press, ciągłe ataki na "szurów", którzy wymyślają coś o marksizmie kulturowym i łącza go z LGBT, gender albo feminizmem?

Trzeba zrozumieć, że niewiele osób, które znam, ma złe intencje. Nie mogą myśleć o sobie w kategoriach spiskowców, bo nie spiskują. Oni przecież chcą dobrze, chcą wolności od opresji, wyzwolenia od ucisku, chcą sprawiedliwości, także w postaci wyrównania rachunków, i są gotowi wiele oddać, by to osiągnąć. Przecież to same dobre cechy i same dobre intencje. To "dobrzy" ludzie. Przynajmniej ja mam takie wrażenie, kontaktując się z podobnymi na wydziale. Wielu z nich to fajni goście, z którymi można przyjemnie porozmawiać. Ale mają też misję. I dla tej misji gotowi są odsunąć pewną logikę i konsekwencję myślenia. Takie osoby rozumują zupełnie innymi kategoriami, przede wszystkim kategorią wyższego dobra, dla którego można poświęcić te niższe. No i nie zapominajmy o tym, że, przynajmniej u mnie, zajęcia takie jak statystyka albo logika bardzo są przez studentów nielubiane. Może to więc po prostu za dużo teorii krytycznej, za mało usystematyzowanej refleksji, za mało otwartości i elastyczności, z której rzekomo słynie lewica.

Jak na UW wykładany jest faszyzm, w jakiś sposób objaśnia się go studentom?

Nie uczymy się o faszyzmie bezpośrednio. Jeśli już to o faszyzmie widzianym oczami szkoły frankfurckiej (słynna skala F, czyli faszyzacji psychiki) lub innych marksistowskich myślicieli (schizoanaliza). Przy czym schemat pozostaje ten sam: zero informacji na temat autorów, zero krytyki samego narzędzia, natomiast bogata dyskusja na temat praktycznej strony takiej skali – czyli na ogół tropienie faszystów we współczesnej przestrzeni publicznej. Faszyzm jest po prostu zły i kropka.

Do czego to prowadzi? Jaka Pana zdaniem jest przyszłość UW i podobnych uniwersytetów – dalsza radykalizacja, kuźnia rewolucyjnych kadr?

Tak, zdecydowanie jest to kuźnia rewolucyjnych kadr. Nie wiem, jak będzie w przyszłości, ale ilość studentów wyspecjalizowanych w marksistowskim myśleniu musi znaleźć potem gdzieś swoje miejsce. Inaczej pękną od rozpierającego ich ducha rewolucji, który wpajany jest na zajęciach.

Więcej na ten ideologii na polskich uczelniach przeczytasz w najnowszym "Do Rzeczy".

Czytaj też:
Ideologia importowana

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także