To fajne było takie powiedzenie, ale okazało się dość szybko, że wędki są dla wybranych (np. kredyty), zakazy łowienia bez karty zaczęły się mnożyć tak, że po wielu latach wybory wygrali ci, co rozdawali ryby zgłodniałym warstwom społecznym. Dziś zaczynają zabierać wędki i to w sensie rzeczywistym. Oczywiście opozycja.
Nasza Narodowa Bezmięsna, europosłanka Sylwia Spurek (uwaga – inicjały SS) zażądała wprowadzenia zakazu wędkowania. Posłanka z Europy nadrabia swą prowincjonalność w Brukseli radykalizmem eko, było już o gwałceniu krów, niepicu mleka, niejedzeniu mięsa i wszystkiego co się rusza. Teraz mamy wędkowanie. No tak, jak spojrzeć na to z boku to te ryby cierpią. A może nie? Bo my o tym niewiele wiemy, bo cierpienie kojarzy nam się z głosem, którego jak wiadomo – obok Trzeciego Sortu – ryby nie mają. A więc to może być okrutne tak mieć wbity haczyk, majtać się na nim po strasznym stresie wyciągania z wody dla zabawy.
Tego rodzaju podejście p. Spurek sugeruje wiarę w utopię, cudowny świat, w którym „nie ma ani jednej łzy”, wszyscy się kochają a jelonek leży u boku lwa, żując sobie trawkę. Ale zaraz, zaraz…. A trawka? Wiemy o niej tyle co o rybie. A może ona też się stresuje? Chodzą słuchy po badaniach, że roślinki chowają swoje kwiaty i kładą łodygi na znajomy dźwięk kosiarki okrutnego żniwiarza. No to jak, co będziemy jedli? Syntetyczne mięso? Z jakiego białka? No, nie zwierzęcego, to może roślinnego? A wtedy gdzie są prawa trawki?
Jak będziemy tak ganiać i tropić każdą łzę to się zatracimy w swym pięknoduchostwie. Nie ogarniemy całego łańcucha cierpienia. Trzeba się pogodzić z oczywistością, że cierpienie będzie nam towarzyszyć zawsze. Można próbować je zminimalizować, ale jego całkowite wyplenienie jest niemożliwe, a próby dokonania tego nie są tylko śmiesznie żałosne, ale bardzo niebezpieczne. Wszystkie rewolucje startowały od sprawiedliwości i zmniejszenia cierpienia a lądowały w krwawej jatce. Na różnych filarach, za którymi kryje się również nasza cywilizacja kryją się zawsze ziarna przymusu, cierpienia i przemocy. Tego wymaga zawsze ład zewnętrzny, potrzebny do samoorganizacji cywilizacyjnej. Próby jego wyeliminowania są zawsze poparte naiwną ułudą, że po zrzuceniu więzów krzywdzących dla samego siebie i otoczenia ujrzymy człowieka wolnego od pęt opresji – i nie wiadomo dlaczego – wtedy zawsze dobrego. Nie wiadomo dlaczego, bo takie anarchistyczne podejście nie występowało w przyrodzie, przynajmniej na długo, czyli do potrzeby pierwszego posiłku w nowym świecie.
Człowiek odarty z okowów cywilizacji miał ujawnić swoją bezprzecznie dobrą naturę, zaś drogi do tego szczęścia musiał mu torować krwawy, acz ideologicznie wyrobiony aktywista. Z tym, że do ostatecznej konsumpcji w szczęścia jakoś nie dochodziło i musimy polegać na zapewnieniach kolejnych rzesz ideologów, że wtedy były wypaczenia, a teraz jak Boga kocham…, tfu! nie będą występować, bo wszystko przemyśleliśmy, od nowa odczytując, tym razem poprawnie, wskazówki Marksa-Engelsa, Lenina-Gramschi’ego.
Takie podejście ma także wszelkie znamiona zrównywania ludzi i zwierząt. Dla chrześcijan Bóg dał ziemię człowiekowi we władanie, ale równocześnie skazał go na odpowiedzialność za nią. Dla ekoanarchistów to niesprawiedliwość. Mrówka i człowiek to to samo, może nie w inteligencji, ale już pewnie w cierpieniu. A więc schodzimy z drogi mrówkom? Przecież to hipokryzja. NIKT nie jest w stanie przejść przez życie nie krzywdząc zwierząt. Ba, nawet nie krzywdząc ludzi. Każdy kto mówi, że mu się udaje – kłamie.
Ale zrównywanie człowieka ze zwierzęciem nie zawsze oznacza wywyższenie zwierząt w ich prawach. Coraz częściej oznacza obniżenie ludzi do poziomu zwierząt. Pisałem już o tym we wpisie o bambizmie, propedeutycznym wstępie do takiej równości. Stąd się bierze to całe sprowadzanie człowieka jedynie do funkcji biologicznych, fizjologicznych, nawet rozum (kiedyś?) wyłączna domena człowieka zastępowany jest emocjami, a te zrównują nas w bezrefleksyjnych reakcjach ze zwierzętami. Dopiero w tej perspektywie widać lewacką potrzebę rugowania z życia człowieka wszelkiej transcendencji, bo ta to już jest z pewnością wyłączną cechą rodu ludzkiego. No chyba, że aktywiści i tę potrzebę będą antycypować u zwierząt, wtedy można się spodziewać mszy katolickich dla zwierząt prowadzonych przez charty, albo osobnych kościołów wierzących w Wielkiego Buldoga.
Z punktu widzenia politycznego takie postulaty… dają kolejną szansę PiS-owi. Kaczyński ma tyle szczęścia z podkładaniem się przez opozycję, że zaczynam wątpić, że to robi Opatrzność, bez ludzkiej interwencji. No, bo popatrzmy – teraz tylko należy wrzucić temat do mediów i do posłów zaraz dołączą ochotnicy od Tuska, którzy chcą się ścigać na lewacki radykalizm. Donek, który i tak już ma przechlapane, będzie się musiał znowu wić by pogodzić nowy temat radykalizmu z chęcią do wyjścia na centrum. A PiS będzie siedział na kanapie, żarł czipsy, popijał piwem i patrzył się na tę zadymę jak na pokaz klaunów w telewizorni. Przecież wędkarze to tak ze dwa miliony ludzi, wyborców znaczy się. Wiem, co piszę bo byłem kiedyś wydawcą partworku dla miliona wędkarzy.
I teraz będzie jak w przysłowiu rosyjskim. Cnotę się straci (bo żadnego takiego przepisu – na razie – nie będzie), a rubelka nie zarobi, bo ostatni wędkarz pełowiec rzuci wędką i zagłosuje na PIS.
Pytanie, co na to ryby? Te pewnie poparłyby Spurek, ale – nomen omen – nie mają głosu. Wyborczego. Na razie.
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Warzecha: Psychiatryk zanim zrobią wariatkowo na całym kontynencieCzytaj też:
Cięta riposta Ziemkiewicza na wpis Spurek. "Postęp przeprasza się z doktorem Mengele"