Czy nowy rok może przynieść zmiany w polskiej polityce? I co miałyby one oznaczać?
Paweł Lisicki
Rzecz najważniejsza to pytanie o szanse opozycji. Wygląda na to, że PiS wreszcie będzie mógł przełamać fatalną passę. Oznaki odrodzenia partii Jarosława Kaczyńskiego były widoczne już w 2013 r., kiedy to PiS zaczął regularnie wyprzedzać w sondażach PO. Do tego doszły wygrane wybory w Rybniku i w Elblągu.
Obraz nie jest jednak dla PiS wyłącznie optymistyczny. Partii Kaczyńskiego nie udało się zmobilizować wystarczająco wielu wyborców w Warszawie, a kampania referendalna obnażyła stare wady opozycji – brak liderów innych niż sam prezes i łatwość używania górnolotnej, nieskutecznej retoryki. Tak samo sondażowa przewaga nad Platformą jest wprawdzie stabilna, ale niezbyt spektakularna. Dlatego ewentualne zwycięstwo w wyborach do Parlamentu Europejskiego mogłoby być swoistym przełomem – zdobycie poparcia powyżej 40 proc. pokazałoby, że PiS może realnie przejąć władzę w Polsce. Rozczarowanie Unią, rosnąca niechęć do obecnej władzy, wreszcie proste doświadczenie, które wskazuje, że przy niskiej frekwencji i mobilizacji własnego elektoratu można osiągnąć naprawdę dobry wynik – to wszystko powinno napawać zwolenników prawicy nadzieją.
Kolejnym atutem PiS jest wyraźne osłabienie Platformy Obywatelskiej. Partia, która dawno już straciła wszelkie pozory obywatelskości po odejściu Jarosława Gowina i całkowitym zmarginalizowaniu Grzegorza Schetyny, stała się po prostu prywatnym folwarkiem Donalda Tuska.
Nawet propagandyści nie potrafili z siebie wykrzesać entuzjazmu dla tzw. rekonstrukcji rządu; nowe twarze w otoczeniu premiera są albo blade, albo pozbawione tożsamości. Im mniejsze zaufanie do Tuska w społeczeństwie, tym większa rola lizusów, na czele z niezrównanym Stefanem Niesiołowskim. Jednak płaszczenie się takich postaci przed Tuskiem i składane mu nieustannie hołdy nie wystarczą, by zatrzymać odpływ rozczarowanych wyborców. Oddając całą władzę w ręce premiera, politycy Platformy zdają się tracić instynkt samozachowawczy. Trudno dlatego wykluczyć, że w roku 2014 w roli najsilniejszej partii antypisowskiej PO zastąpi Sojusz Leszka Millera. Sondaże są nieubłagane. Miller wygrał – wszystko na to wskazuje – walkę o lewicowy elektorat z Januszem Palikotem. Okazało się, że cynizm i pragmatyzm tego pierwszego są bardziej atrakcyjne niż pajacowatość i tani radykalizm drugiego. Zagadką, największą zapewne, pozostaje realna siła nowej inicjatywy Jarosława Gowina. To zapewne najpoważniejsza od lat próba zbudowania nowej partii po prawej stronie. Chociaż czy w Polsce tak mocno podzielonej emocjonalnie na tych, którzy są za Kaczyńskim, i na tych, którzy są przeciw niemu, znajdzie się wystarczająco wielu zwolenników jakiejś „trzeciej siły”? Można mieć sporo wątpliwości.