Cieci strzał

Dodano: 
Szczepienie przeciw COVID-19. Zdj. ilustracyjne
Szczepienie przeciw COVID-19. Zdj. ilustracyjne Źródło: PAP/EPA / Diego Azubel
Dziennik zarazy No i wyewoluowaliśmy w trzecią dawkę. Dla mnie jest to przykład kompletnej ściemy jeśli chodzi o tzw. szczepionki i ich skandaliczny tryb dopuszczenia do obrotu.

Ja wciąż pamiętam te wyścigi, że są skuteczne w 90-ciu, potem w 99 procentach. Miały (zaszczepionym) pozwolić żyć normalnie, zdjąć maski, odsunąć groźby lockdownów i kwarantann. Od początku brzmiało to mało wiarygodnie, ale Big Farma sobie poradziła. No, bo szło równocześnie kilka sprzecznych komunikatów. Głównie zgrzytało w dwóch zestawieniach. Szczepienia były wzmagane kampanią o mnożących się wariantach wirusa, szły lub miały iść kolejne fale, co prowadziło do wniosku, że koronawirus to drań podobny do grypy, co to co roku produkuje nowe warianty, za którymi podążają szczepionki, zawsze spóźnione o sezon.

Z drugiej strony szczepionki przygotowane przez Big Farmę miały być uniwersalne i zabijać każdy wariant, dawały utęskniony powrót do normalności. I te dwie równoległe opowieści nie trzymały się kupy. Do tego doszło, że wystarczy tylko się zaszczepić ze dwa razy, by uzyskać obiecaną odporność, choć jeśli obie pierwsze narracje miałyby być prawdziwe, to oznaczało konieczność wielokrotnego szczepienia się co roku, by dogonić – tak jak w grypie – szczepionkami kolejne warianty.

Ewolucja

I zaczęła się ewolucja, niedostrzeżona szczególnie u tych, co po swojej decyzji szczepiennej wypierają wakcynologiczną logikę. A więc najpierw miały nas chronić prawie całkowicie przed zakażeniem i zakażaniem innych, potem już poziom spadał, czyli, że chronią ale przed ciężkim przebiegiem, później już tylko przed takim, który chroni przed hospitalizacją. Obecnie wylądowaliśmy na poziomie, że może i nie chroni przed szpitalem, ale przed śmiercią to na bank. U nas przerabiamy starszą wersję, czyli – wbrew trendom światowym – przekonujemy (samych siebie?), że ci w szpitalach to sami niezaszczepieni, co ma wywołać dwie rzeczy – wskazać czemu nam nie idzie ze zbiciem poziomu zachorowań (niezaszczepieni foliarze), oraz nagonić do trzeciej fali – szczepień.

Te tezy dawno już zweryfikował świat, który w wielu przypadkach nie jest już w stanie wyprzeć się, że w ich krajach zaszczepieni, to główni pacjenci hospitalizacji, nie wspominając o tym, że wielu choruje na inne przypadłości z wyciszanym ich związkiem z faktem zaszczepienia. Nie ma bata – wirus jest międzynarodowy, tak samo jak szczepionki i nie może to wyglądać różnie w różnych krajach. To znaczy transmisja wirusa może zależeć od strategii danego państwa, ale jego natura jest (co chyba naukowe jest) taka sama. To samo szczepionki, czyli jak po nich w Izraelu czy Wielkiej Brytanii pojawiła się w szpitalach fala zaszczepionych chorych na kowida, to u nas też musi być tak samo, lub co najmniej będzie tak, zaś trendy tego pochodu powinny być już widoczne.

Moim zdaniem jest to wyjście Big Farmy z tupetem z problemu, który został zamieniony na biznes. Problem polegał na tym, że w dokumentach rejestracji szczepionek coś tam się w kwestii ilości dawek obiecało. Ba, „kontrolujące” te obietnice ciała dopuszczające do obrotu lek to przyklepały. I okazało się, że to nie jest prawda. Skuteczność szczepionek na wytworzenie przeciwciał, badana już na poziomie zaszczepionej populacji spadła poniżej 40%, w dodatku przeciwciała poszczepienne zaczęły szybko znikać z badanych organizmów. Miało to jednak nieciekawy „pożądany skutek uboczny” – atak na dane dotyczące poziomu i długotrwałości naturalnych przeciwciał wytworzonych przez niezaszczepionych ozdrowieńców, co to przeszli już koronawirusa. Ten wątek, nieatakowany, wskazywałby na brak konieczności zaszczepienia, traktowania ozdrowieńców tak samo jak zaszczepionych, zwłaszcza, że wiele badań dowodzi, że ci pierwsi mają „lepsze” te przeciwciała.

Marketing kowidowy

W ten sposób propaganda szczepionkowa nie ominęła ozdrowieńców, namawiało się ich (wielokrotnie skutecznie), by się jednak zaszczepili. W kontekście tym jest jeszcze jedna sprawa – NIE MA badań, obiecywanych, ba – oczywistych w przypadku pandemii, które poprzez wybadanie na kowida reprezentatywnej części społeczeństwa pokazałyby ilu z nas tak naprawdę go przeszło. Mamy na liczniku ponad 3 miliony takowych, ale to nie chorzy, to tylko przetestowani. A ilu przeszło przez – tak przecież propagowanego – koronawirusa tak bezobjawowego, że się nie testowali? Te nieujawnione – moim zdaniem – miliony też mają naturalną odporność, co jeszcze bardziej odstręczałoby od konieczności szczepień.

A więc oficjalna wersja brzmi, że trzeba się doszczepić, bo są albo nowe warianty, na które nie działa szczepionka, albo trzeba organizmowi „przypomnieć” kolejną dawką, bo się zapomina. Nikt nie wie, ile razy tak będzie trzeba. Marketing kowidowy już właśnie nazwał trzecią dawkę „przypominającą”, choć o żadnym przypominaniu nie było przy rejestracji nawet mowy. Weszliśmy w lejek i jako się rzekło Big Farma, która powinna beknąć za okłamywanie przy rejestracji wraz z tymi co tę bajeczkę przyklepali, teraz mają już argumenty z innej paczki, że się trzeba doszczepić. I to wchodzi. Co prawda lud sceptyczny wskazał różne warianty kolejnych nazw szczepień i po „przypominającej” są już kolejne, jak nazwy rocznic ślubu, ważne, że ostatni to ma być „dawka pożegnalna”.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że dużym „argumentem”, logicznym, choć nieoficjalnym jest to, że nakupiliśmy w zeszłym roku tych szczepionek jak głupi sera. Nie bardzo wiadomo po co. No, bo kupujący rządzący z jednej strony zapewniali, że to tylko dwa strzały będą potrzebne, zaś z drugiej taka Unia to kupiła szczepionek prawie po dziesięć na głowę, u nas leży 27 milionów takowych, drugie tyle zakontraktowane. I coś trzeba z tym zrobić, bo się wyda, że niepotrzebnie się je kupiło. Mamy tu wariant pomocniczy – czyli wysyłamy nadwyżki do biednych lub zagrożonych krajów. Wychodzi więc, że jesteśmy humanitarni a nie zaś niefrasobliwi za publiczne pieniądze. Drugim wariantem jest trzeci strzał, czyli – no dobrze żeśmy nakupowali tego, no bo przecież trzecia dawka jest potrzebna, jak mówi nauka.

Kolejne dawki

Tak, bowiem nauka tu też zaczęła kombinować. Na przykład u nas. Niesławna, choć słynna Rada Medyczna 27 sierpnia rekomenduje, że obecna tradycyjna seria szczepień utrzymuje ośmiomiesięczną odporność i niema co się szczepić trzeci raz. Mijają niecałe dwa miesiące i 18 października śpiewamy już z innego klucza: rekomendujemy trzeci strzał każdemu powyżej 18. roku życia. I to nie wcześniej niż po 6 miesiącach od ostatniej dawki. A więc można już po pół roku, a sześć tygodni wcześniej odporność ze szczepionek była co najmniej na 8 miesięcy. Ciekawa zmiana zdania i jej tempo. Decyzja ważka, ale nie podano na podstawie jakich badań tak uznano. Pewnie na takich samych, dostarczonych przez producentów i klepniętych przez tych, którzy jeszcze niedawno uznali zapewnienia producentów, że dwie dawki wystarczą.

Za tym poszła cała akcja propagandowa. Odeszła w niesławie optymistyczna kampania „ostatnia prosta”. Okazało się, że to ani nie proste, ani nie ostatnie. Weszliśmy z prostej w rondo i tak będziemy się kręcić. Ale trzeba dołożyć propagandowo, by się zaszczepili po raz trzeci. I mamy – kolejna odsłona akcji (czwartego szczepienia!) w Izraelu, papież zaszczepiony w trójcy. Najlepsza jest kampania, że już 63% chce się u nas zaszczepić. Ale jak się poskrobie tę misę, to wychodzi, że cudów nie ma, bo takim byłby fakt, że trzecią dawką chce się zaszczepić więcej ludzi niż zaszczepiło się dwiema poprzednimi. Nie chodzi o to, że chcą wziąć od razu trzecią dawkę, ale wyszło, że owszem chce się zaszczepić po raz trzeci 63% Polaków, ale spośród tych, którzy już wzięli po dwa poprzednie strzały. A to zmienia postać rzeczy i cały pogrzeb na nic, bo ta reszta, czyli wygląda na to, że 37% zaszczepionych czuje się oszukanymi.

Trzecia dawka obnaża cały system. Pokazuje jak dziurawo działała poprzednia faza akceptacji dopuszczenia do obrotu tego preparatu. Jak nakłamali producenci, jak to klepnęli regulatorzy. Skompromitowała się sama szczepionka i jej sezonowanie, bo na logikę weszliśmy w lejek kolejnych mutacji, co półrocznej konieczności zaszczepień. W dodatku takie ciągłe akcje szczepienne to przejście fali NOP (niepożądanych odczynów poszczepiennych) w permanencję. A mówimy tu głównie o preparatach genetycznych, o niezbadanych, jak widać, właściwościach i skutkach stosowania. Szlag również trafił zielony paszport, no bo jak to jest? Po którym szczepieniu jest ważny? Po czwartym (tak, tak) izraelskim? Czy po trzecim, francuskim? Na której granicy? Wielu już widzi, że się dało zrobić w jajo, szczepienia przed niczym nie chronią, ba – mają niefajne skutki uboczne, które co prawda wracają do nas w postaci innych chorób immunologicznych czy onkologicznych.

Jest jak z socjalizmem, który przekonywał, że wszystkie z nim kłopoty to skutek tego, że jest go za mało. I będziemy leczyć klina klinem. Jak na kacu, zapijać kolejne jego fazy. Skończyć się to może tylko jednym – sanitaryzmem. Wszechobecnym i bezmyślnym. Czyli czystą przemocą.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogua „Dziennik zarazy”.

Czytaj też:
Jelenie chorują na COVID. "W ich organizmach wirus może mutować"
Czytaj też:
Strategia rządu na czwartą falę pandemii. Szkoły nie będą zamykane


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także