Sekretarz stanu USA Antony Blinken podczas pobytu w Kijowie powiedział, że Rosja może zaatakować Ukrainę "z bardzo krótkim wyprzedzeniem”. Czy realna jest wizja wojny na pełną skalę?
Jan Parys: Moim zdaniem siły rosyjskie zgromadzone wokół Ukrainy są zbyt małe, żeby zająć i utrzymać tak duże terytorium. Bardziej prawdopodobna jest operacja zaczepna, której celem byłoby zajęcie dwóch lub trzech prowincji na wschodzie Ukrainy. Myślę jednak, że w Moskwie nie podjęto jeszcze ostatecznej decyzji, a więc jest jeszcze szansa na to, żeby dyplomaci jakoś wpłynęli na proces decyzyjny Kremla i pohamowali ryzyko pierwszego od II wojny światowej konfliktu militarnego w Europie. Jeszcze na początku stycznia optymistyczne było to, że wszystkie kraje należące do NATO i Unii Europejskiej bardzo jednoznacznie przeciwstawiały się planom agresji rosyjskiej. W tym tygodniu okazało się jednak, że niemieccy politycy próbują grać na swój egoistyczny interes i łamią europejską solidarność.
Czym może skutkować zachowanie Niemiec polegające m. in. na kontynuacji projektu Nord Stream 2?
Nie jestem tym zaskoczony, ale z ubolewaniem stwierdzam, że Niemcy pełnią w w tej chwili w Europie rolę destrukcyjną. Podobnie jak Rosja usiłują zburzyć polityczne status quo. Jeżeli stwierdzają, iż są przeciwni twardym sankcjom wobec Moskwy, to znaczy, że zapraszają Rosję do agresji na Ukrainę. To jest ten moment, kiedy władze w Kijowie powinny zrozumieć, że na poparcie strony niemieckiej Ukraina nie może liczyć. To była wielka naiwność ukraińskich polityków, którzy od kilku lat usiłowali przedstawiać Niemców jako adwokata sprawy ukraińskiej. Dla Berlina najważniejsze są niemieckie interesy. Z kolei obrona suwerenności Ukrainy była zarówno dla Angeli Merkel, jak i obecnego rządu, wielkim kłopotem, którego nie chcieli. Z tego powodu wyraźnie odcinają się od pro ukraińskich kroków. Oczekiwałbym zatem pewnej refleksji u w Kijowie, żeby tamtejsi politycy zdali sobie sprawę, na kogo mogą liczyć. Ich sojusznicy to przede wszystkim kraje flanki wschodniej.
Na kogo mogą liczyć Pańskim zdaniem?
Chociażby na Stany Zjednoczone, Kanadę, Wielką Brytanię i Polskę. Spośród tych krajów Polska jest najważniejsza, ponieważ graniczy z Ukrainą i udzielana przez nas pomoc jawi się jako najbardziej realna.
Czy na pewno Ukraina może spodziewać się realnej pomocy ze strony USA? Joe Biden nie jest raczej postrzegany jako twardy gracz wobec Kremla.
Moim zdaniem należy brać pod uwagę nie tylko słowa, ale przede wszystkim fakty. Od 14 grudnia ub r. wokół Grecji wpływa amerykański lotniskowiec Harry Truman z 69 samolotami bojowymi zdolnymi operować na terenie Morza Czarnego i na Ukrainy. Biden podpisał dokument zapewniający pomoc w sprzęcie wojskowym dla Kijowa o wartości 200 milionów dolarów. Z kolei Wielka Brytania wysyła broń przeciwpancerną. Niektóre kraje są zatem bardzo zaangażowane w realne wzmacnianie potencjału wojskowego Ukrainy i to się powinno liczyć. Proniemieckie nastawienie Kijowa jest natomiast przykładem zupełnego oderwania od rzeczywistości.
Jak w tej całej sytuacji powinna zachować się Polska?
Polska ma pewien problem, ponieważ z jednej strony nasi politycy chcą pomagać Ukrainie, a z drugiej strony mamy do obrony 400 km granicy z Białorusią i 200 km granicy z Obwodem Kaliningradzkim. W związku z tym nasza armia jest w tej chwili zajęta ochroną granic Rzeczypospolitej i wschodniej flanki NATO. Nie możemy od tych zadań odstąpić. Jak widzimy, Białoruś każdego dnia prowokuje naszych żołnierzy na granicy i cały czas podtrzymuje napięcie. Nie mamy zatem w tej chwili sił wojskowych, które moglibyśmy przerzucić na Ukrainę.