Putin skutecznie odbudowuje imperium, a to, co się dzieje na Krymie, jest dowodem jego agresywnej polityki – to opinia, która obecnie przeważa wśród polskich komentatorów. W drugiej kwestii – zgoda. Potajemne wysyłanie uzbrojonych oddziałów na terytorium obcego państwa, przejmowanie kolejnych posterunków i portów ukraińskich na pewno świadczy o tym, że Władimir Władimirowicz, jeśli tylko uważa to za korzystne dla siebie, nie waha się łamać traktatów i lekceważyć zobowiązań.
Można to nazwać zimnym cynizmem, można – jeśli używać języka moralnie zaangażowanego – draństwem lub bandytyzmem. Jednak co do pierwszego stwierdzenia mam poważne wątpliwości. Dramatyczne i masowe wystąpienia przeciw rządom Wiktora Janukowycza, determinacja setek tysięcy zwykłych Ukraińców, którzy powstali z kolan, upomnieli się o wolność i godność, z pewnością nie pasują do opowieści o niepokonanym Putinie. Tym bardziej że pierwszym i najważniejszym postulatem protestujących było żądanie stowarzyszenia z Unią Europejską. Odrzucenie planów stworzenia razem z Rosją nowej wspólnoty eurazjatyckiej, potępienie w czambuł obecnego do niedawna stanu podległości Kremlowi – to wszystko mogło wywołać jedynie strach i wściekłość moskiewskiego autokraty. Kijów, przynajmniej na razie, wymknął mu się z rąk.
Ukraińcy, którzy – wydawało się – na zawsze kulturowo i cywilizacyjnie związani byli z Rosją, odwrócili się od Wschodu. Czy to świadczy o skuteczności Putina? Jeszcze rok, dwa lata temu miał u stóp zhołdowaną Ukrainę. Jeszcze rok, dwa lata temu jego gubernator o nieco kałmuckiej, trzeba przyznać, urodzie trząsł tylko nominalnie suwerennym państwem. Dziś Janukowycz organizuje groteskowe konferencje prasowe w Rostowie nad Donem, a ukraiński lud – też za sprawą ofiary krwi na Majdanie – przekształcił się, a przynajmniej przekształca się, z ciżby poddanych w obywatelski demos.
Dalibóg nie umiem dostrzec, na czym miałoby polegać zwycięstwo Putina. Jednak przegrani dyktatorzy nie przestają być groźni. Osłabieni autokraci wciąż mogą kąsać. Tym bardziej że Putin ma w ręku jeden istotny atut: siłę militarną. Potrafi też nią grozić. Sztukę zastraszania i szantażu opanował do perfekcji. W sytuacji radykalnego zagrożenia nie będzie się cofał przed podjęciem największego ryzyka. Nawet jeśli Rosja jako państwo na tym traci, Putina mało to interesuje. Dla niego ważniejsze jest utrzymanie wrażenia. On musi pokazać, że wciąż jest władcą. Dlatego polityka wobec Rosji musi w znacznie większym stopniu niż w przypadku stosunków z innymi państwami uwzględniać czynniki ambicji i psychologii.
Dla Polski płynie stąd jedna, ważna nauka. Chcąc być skutecznym w rozmowach z Rosjanami, trzeba być silnym. Stąd tak ważne jest wzmocnienie naszej armii, odbudowanie wojska. Nie dlatego, byśmy mieli – jak to niektórzy szyderczo zarzucają – zdobywać Kreml, ale dlatego, że bez silnego wojska trudno poważnie z Rosjanami rozmawiać. Tutaj liczy się przede wszystkim siła. Tylko ona skutecznie odstrasza.
Paweł Lisicki spotka się z czytelnikami „Do Rzeczy” na profilu naszego tygodnika
na Facebooku w środę, 12 marca, o godz. 16.
www.facebook.com/TYGODNIKDORZECZY
Foto:wiki/http://www.do.wp.mil.pl/galeria.php?idgaleria=999