Zakaz sprzedaży aut spalinowych. Warzecha: Rodzi nam się neokomuna

Zakaz sprzedaży aut spalinowych. Warzecha: Rodzi nam się neokomuna

Dodano: 
Łukasz Warzecha
Łukasz WarzechaŹródło:PAP / Artur Reszko
Będą ludzie zmuszeni do korzystania z transportu publicznego i będzie to – przepraszam za wyrażenie – przysłowiowy „plebs” oraz będzie elita, grupa których będzie stać na samochody – mówi publicysta tygodnika "Do Rzeczy" Łukasz Warzecha, w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl.

DoRzeczy.pl: Parlament Europejski zagłosował za ograniczeniem dopuszczalnej emisji CO2 przez nowe samochody o 100 proc. Eksperci wskazują, że może to oznaczać wstrzymanie sprzedaży samochodów spalinowych po 2035 roku. Jak pan ocenia ten pomysł?

Łukasz Warzecha: Dokładniej rzecz biorąc, najprawdopodobniej nie będzie można kupić samochodów spalinowych, bo rejestrować samochody kupione gdzie indziej będzie można. Tu nie ma zakazu.

Jakie to może mieć konsekwencje?

Przede wszystkim to jest całkowicie sztuczne naginanie rynku. Coś, co idzie wbrew naturalnym tendencjom, czy skłonności klientów. Jeżeli byłoby inaczej, to samochody elektryczne, bądź samochody na baterie (nie zapominajmy, że istnieje również energia wodorowa) gdyby były tak znakomite, to nie trzeba by ludzi do nich zmuszać. A skoro tak jest, to znaczy, że mamy do czynienia z produktem niedojrzałym, którego ludzie nie chcą. To pierwsza kwestia. Jednak kluczową sprawą jest fakt, że Parlament Europejski odbiera ludziom wybór. Ludzie nie będą mieli wyboru, czym chcą jeździć. Jest również decyzja oderwana od rzeczywistości.

Dlaczego?

Ponieważ praktyczność samochodów elektrycznych pozostawia wiele do życzenia i nie ma na razie jakiegoś przełomu technologicznego, który by to zmienił. A gdyby taki przełom nastąpił, to najprawdopodobniej wtedy nie byłyby potrzebne sztuczne kroki, ani sztuczne naginanie rynku, bowiem ludzie sami przesiedliby się na samochody elektryczne.

Jakie to kwestie?

Przede wszyatkim dwa kluczowe parametry: zasięg i czas ładowania. Dodatkowo nie wzięto pod uwagę w czasie, który wyznaczył PE, na ile przygotowana może być infrastruktura do ładowania samochodów w krajach członkowskich. Jeżeli chodzi o infrastrukturę w Polsce, to można powiedzieć, że jest mało prawdopodobne, żeby do 2035 roku spełniała ona wymagania dotyczące odpowiedniej liczby ładowarek.

Mamy również ogromną cenę tych samochodów.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że państwa nie mogą w nieskończoność dotować samochodów elektrycznych oraz będą musiały nałożyć na prąd do ładowania dodatkowe podatki (bo zaczną tracić podatki z benzyny), to wyjdzie, że samochody elektryczne będą mało praktyczne, bardzo drogie, a ich ładowanie nie będzie tanie. To wszystko prowadzi do wniosku, że ostatecznym skutkiem zmian będzie bardzo znaczące ograniczenie dostępności tych samochodów.

Czyli nie każdy będzie mógł mieć samochod?

Z pewnością część europosłów głosuje nieświadomie za zmianami, ale część robi to w pełni świadomie. Ich celem nie jest kwestia ratowania planety, bo nie wiemy nawet, jaki praktyczny wpływ będzie miał ten krok w kwestii zmian klimatu na ziemi. Tu chodzi o zrobienie kolejnego kroku celem pozbawienia ludzi podmiotowości. Używałem tego argumentu w dyskusji o dostępie do broni i tutaj też go używam. Posiadanie samochodu czyni człowieka bardziej podmiotowym. Podobnie jak posiadanie broni. Rodzi się nam taka neokomuna. Będą ludzie zmuszeni do korzystania z transportu publicznego i będzie to – przepraszam za wyrażenie – przysłowiowy „plebs” oraz będzie elita, grupa wybranych, których będzie stać na samochody. Dlatego mówię, że mamy do czynienia z nową, zieloną neo-komuną.

Czytaj też:
Thun atakuje Polskę. Po niemiecku zwróciła się do Ursuli von der Leyen
Czytaj też:
Szydło: PE gardzi polską Konstytucją

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także