…tańcujże teraz, nieboże! Odpowiedź na polemikę ws. ustawy o artystach zawodowych
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

…tańcujże teraz, nieboże! Odpowiedź na polemikę ws. ustawy o artystach zawodowych

Dodano: 
Łukasz Warzecha, publicysta "Do Rzeczy"
Łukasz Warzecha, publicysta "Do Rzeczy"Źródło:PAP / Rafał Guz
Aż dwanaście (a może nawet trzynaście, bo Stowarzyszenie Pisarzy Polskich podpisało się dwa razy) stowarzyszeń artystycznych postanowiło się oburzyć moim tekstem o Absolutnie Nadzwyczajnej Kaście Artystów Zawodowych, którą stworzy ustawa o artystach zawodowych, wykreowana przez Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, a o której pisałem kilka dni temu na portalu DoRzeczy.pl.

Aby stworzyć konstrukcję, w której pojawią się artyści zawodowi, koncesjonowani przez stowarzyszenia właśnie takie jak te podpisane pod tekstem, planowane jest podwyższenie i poszerzenie opłaty reprograficznej, czyli po prostu nałożenie na kupujących elektronikę kolejnego ukrytego podatku.

Zacząć trzeba od wyjaśnienia, dlaczego podpisane pod tekstem stowarzyszenia tak zawzięcie polemizują z moim tekstem. Odpowiedzi trzeba szukać w art. 25 projektu ustawy, który mówi: „Organizacja reprezentatywna może pobierać opłatę za wydanie poświadczenia [o dorobku artystycznym, koniecznego do uzyskania statusu artysty zawodowego]” – dalej określona jest jej wysokość w relacji do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Krótko mówiąc – organizacje, które podpisały się pod polemiką, mają zarabiać na nowym systemie. Nic dziwnego, że bronią go jak niepodległości.

To sprawa podstawowa, ale w polemice niemal nie ma konkretów. Są za to bardzo wzniosłe słowa, w których jej autorzy oskarżają mnie o to, że nie doceniam znaczenia artystów, a nawet Artystów.

Czytamy w tekście:

Artysta to człowiek wykształcony i wrażliwy, ale przede wszystkim, to twórca piękna, bez którego nie wyobrażamy sobie godnego życia.

Czy choć raz zadał Pan sobie pytanie, kim bylibyśmy dziś, gdyby nie pokolenia artystów, twórców, ludzi kultury? Jak przetrwalibyśmy 123 lata zaborów bez Chopina, Mickiewicza, Norwida czy Wyspiańskiego? Jak przetrwalibyśmy stalinizm, jak przetrwamy XXI wiek? Kultura bez czynnie uprawiających ją artystów jest martwa i co najwyżej nadaje się do zamknięcia w skansenie.

[…] dobry artysta niekoniecznie osiąga sukces rynkowy. I nie dotyczy to jedynie tak spektakularnych przypadków, jak Van Gogh czy Cyprian Kamil Norwid. Geniusz kształci się w otoczeniu tysięcy wartościowych, pracowitych i niezwykle potrzebnych twórców. Bez tego zaplecza, tradycji, ciągłości, nie ma korzeni, nie ma skąd czerpać twórczego pożywienia. Po trzecie: artysta to najczęściej nie niebieski ptak, nie osoba roszczeniowa. Twórczość artystyczna wymaga poświęcenia całego życia, dyscypliny, perfekcji i konsekwencji. To ciężka praca, często na kilka etatów na raz.

Być może będzie to dla autorów polemiki z moim tekstem zaskoczenie, ale ani Chopin, ani Mickiewicz, ani Norwid, ani nawet Wyspiański – ba, nawet uwielbiany przeze mnie Bach, jego niemalże rówieśnik Georg Philipp Telemann, ani żaden z wybitnych twórców renesansu, baroku czy nawet XIX w. nie miał statusu artysty zawodowego, państwowej emerytury i zaświadczenia z „organizacji reprezentatywnej”. Juliusz Słowacki grał na giełdzie i nieźle na tym wychodził, Fryderyk Chopin zarabiał lekcjami gry na fortepianie, Witkacy miał swoją Firmę Portretową, a Wyspiański pracował za trzech, już rozkładany syfilisem, bo musiał zarobić na żonę Teodorę i troje dzieci. Bach, muzyczny geniusz wszech czasów, pracował w swoim życiu między innymi na dwóch książęcych dworach, gdzie musiał się wbijać w liberię, a w drugiej połowie życia użerał się nieustannie z radą miejską Lipska, ale manewru nie miał, bo rodzinę trzeba było utrzymać. Jego dobry znajomy Telemann z kolei odniósł rynkowy sukces, ustabilizowawszy się jako dyrektor muzyki w hanzeatyckim Hamburgu, sprzedając zainteresowanym partytury swoich kompozycji za grube talary. Jak to możliwe, że w tych warunkach udało im się stworzyć tak genialne dzieła? Przecież według moich polemistów to nie miało prawa się zdarzyć.

Gdyby sygnatariusze polemiki z moim tekstem pojawili się w XVII- czy XVIII-wiecznej Europie – ba, nawet w XIX-wiecznej – i tam zaczęli głosić, że „dobry artysta niekoniecznie osiąga sukces rynkowy” – popukano by się w odpowiedzi w czoło. Dobry artysta to ten, którego dzieła się podobają, a nie ten, któremu „organizacja reprezentatywna” wyda papierek, a pan minister podbije dotację. Tak było przez wieki i nie mam wrażenia, żeby zahamowało to rozwój europejskiej kultury. Raczej przeciwnie – mam nieprzeparte odczucie, że jej wyraźny regres zaczął się właśnie od momentu, gdy do działania ruszyło państwo i zaczęło decydować, kogo wspierać. O tym mechanizmie pisał m.in. Sir Roger Scruton w zbiorze esejów „Muzyka jest ważna”, wydanym dwa lata temu przez Fundację inCanto.

Dalej stwierdzają autorzy:

Fakty są takie, że artyści traktowani są gorzej niż inne grupy zawodowe w Polsce. System państwowy ich nie widzi, a publiczność w dobie internetu chce mieć dostęp do ich pracy za darmo. A tymczasem ponad połowa muzyków, tancerzy czy aktorów nigdy nie miała ubezpieczenia zdrowotnego czy społecznego!

Informuję Państwa, że w Polsce istnieje coś takiego jak dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Przystąpić do niego może każdy, kogo nie obejmuje system ubezpieczeń związanych z innymi formami umowy o pracę. Można również – o tym być może także Państwo nie wiedzą – dopisać się do ubezpieczenia zdrowotnego małżonka, jeśli ten pracuje na umowie o pracę.

Brak natomiast państwowego ubezpieczenia emerytalnego – które i tak jest złudne – to cecha związana z wolnymi zawodami. Nikt nikomu nie każe być malarzem czy tancerzem. Jeśli ktoś woli mieć pewną pracę z państwowym ubezpieczeniem, niech idzie do biura, urzędu, fabryki. Być może wiele takich decyzji byłoby nawet z korzyścią dla świata artystycznego. Nie ma natomiast żadnego powodu, żebyśmy my wszyscy – klienci sklepów z elektroniką – składali się teraz na zaradzenie lekkomyślności artystów, którzy nie pomyśleli o swojej przyszłości. Znają Państwo zapewne wiersz Jeana de la Fontaine’a (też nie miał państwowej emerytury, jako że żył w XVII w. we Francji, a jednak jakoś udało mu się tworzyć) o koniku polnym i mrówce, który kończy się takim oto dialogiem:

– Cóżeś porabiał przez lato,

Gdy żebrzesz w zimowej porze?

— Śpiewałem sobie. — Więc za to,

Tańcujże teraz, nieboże!

Moi polemiści twierdzą, że powoływany system nie będzie obowiązkowy. Ależ oczywiście, że nie będzie. Będzie można pozostawać poza nim i dalej prowadzić działalność artystyczną. Z tym że wtedy będzie się odciętym od korzyści, jakie zaplanowano dla artystów koncesjonowanych. Na tym właśnie polega perwersja mechanizmu.

Na koniec piszą autorzy polemiki, że „teksty takie, jak Pana Redaktora, są przykładem co najwyżej ignorancji, idącej w sukurs osiągającym bilionowe zyski międzynarodowym koncernom”. Międzynarodowe koncerny, mówiąc szczerze, mają polską opłatę reprograficzną gdzieś. Polska jest dla nich na tyle niewielkim rynkiem, że związany z jej wprowadzeniem ewentualny spadek sprzedaży nie zostanie przez nie nawet odnotowany. Z całą pewnością nie zamierzają one brać tej opłaty na siebie. Oberwą natomiast polscy dystrybutorzy elektroniki i sieci handlowe, bo ustawa jest skonstruowana w taki sposób, że nakłada obowiązek wniesienia opłaty reprograficznej nie na producenta, ale na wprowadzającego sprzęt na rynek – o czym autorzy polemiki jakoś zapomnieli wspomnieć. To dystrybutorzy i handlowcy będą musieli opłatę wnosić, a tym samym wziąć ją na siebie, ryzykując tym, że w przeciwnym razie znacząco spadnie wolumen sprzedaży. A ich przychód, a więc i dochód zależą właśnie głównie od tegoż wolumenu.

Mój tekst nie przychodzi zatem w sukurs międzynarodowym koncernom. Przychodzi w sukurs polskim firmom, a przede wszystkim zwykłym Polakom, z portfeli których nadzwyczajna kasta chce sobie sfinansować swoje świadczenia.

Zwracam na koniec uwagę, o czym w polemice nie wspomniano, bo są to kwestie nadzwyczaj niewygodne. Nie ma tam na przykład ani słowa o kontrolowanej przez MKDNiS Izbie Artystów Polskich. Nie ma słowa o zarabianiu przez organizacje reprezentatywne na wydawaniu zaświadczeń o dorobku artystycznym. Nie ma słowa o tym, że ogromne pieniądze z opłaty mają trafić prosto do ZAIKS-u. Nie ma słowa o tym, że o status artysty zawodowego i idące za nim wsparcie z naszych pieniędzy będą mogli występować rozmaici hochsztaplerzy, pseudoartyści, obierający po galeriach ziemniaki albo „malujący” obrazy w postaci jednolicie białego płótna. Czyli ludzie, którzy w normalnych warunkach, zamiast pasożytować na innych, powinni się zająć uczciwą robotą. Na przykład w fast foodzie.

Powyższy tekst stanowi odpowiedź na polemikę organizacji artystycznych, które odpowiedziały na tekst pt. "Powstaje kolejna specjalna kasta?".

Czytaj też:
"Specjalna kasta"? Twórcy: Nie wprowadzać w błąd

Czytaj też:
Powstaje kolejna specjalna kasta?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także