Podczas tamtych wakacji zapamiętale kopałem futbolówkę. Za boisko służył trawiasty ugór wypalony spiekotą słoneczną, a bramkę uosabiały drzwi remizy Ochotniczej Straży Pożarnej. Akurat przyśpieszyłem gnając z piłkę przy nodze, by wyprzedzi przeciwnika, gdy porażający ból w kolanie - gdzie wcześniej jakoby coś chrupnęło - dosłownie zwalił mnie z nóg. Boiskowi koledzy zrazu sądzili, iż symuluję, niemniej szybko przyszli mi w sukurs. Jeden z nich, dziś znany artysta filmowo-teatralny o skandynawskim imieniu, wtedy powszechnie utożsamianym z reprezentującym NRD czołowym kolarskim sprinterem, przyniósł z pobliskiego zagajnika solidny kostur, na którym wsparty zdołałam jakoś dokuśtykać do domu.
Choć kolano spuchło niczym balon do ortopedy trafiłem dopiero trzy dni później Diagnoza brzmiała uszkodzenie łąkotki. Sugerowano zabieg operacyjny, wydatnie skracający czas rekonwalescencji. Nie wyrazili na to zgody rodzice, gdyż będąc niepełnoletnim- nie mogłem decydować w takiej kwestii. W rezultacie pełną sprawność odzyskałem dopiero po 15 tygodniach. Do liceum najpierw maszerowałem z nogą zagipsowaną od kostki po udo, a potem w specjalnym aparacie usztywniającym staw kolanowy.