Nowa ustawa o ochronie ludności ma zastąpić dwie obecnie obowiązujące: o stanie klęski żywiołowej z 2002 r. oraz o zarządzaniu kryzysowym z 2007 r. Wymieniony fragment, mówiący o ograniczeniach praw obywatelskich, nie jest faktycznie niczym nowym: to skopiowane słowo w słowo zapisy ustawy o stanie klęski żywiołowej. Czyli coś, co obowiązuje od 20 lat. Można oczywiście dyskutować o tym, czy w podobnej sytuacji konieczny jest tak duży zakres ograniczeń praw obywatelskich, ale faktem jest, że nie jest to sensacja, jak to próbuje się przedstawiać w mediach społecznościowych. Trzeba też pamiętać, że stan klęski żywiołowej jest opisany w konstytucji w jej art. 232. Wprowadza go Rada Ministrów na czas do 30 dni, a do jego przedłużenia (bez limitu liczby takich przedłużeń) konieczna jest zgoda Sejmu. Jest to więc sytuacja pod kontrolą władzy ustawodawczej.
Problemy z projektem przygotowanym w MSWiA leżą gdzie indziej. Trzy są najważniejsze.
Po pierwsze – ustawa tworzy dwa nowe quasi-stany nadzwyczajne, nieopisane w konstytucji: stan pogotowia oraz stan zagrożenia. Te stany są już całkowicie poza sejmową kontrolą. Stan pogotowia może sobie nawet wprowadzić wojewoda i tylko jego przedłużenie wymaga zgody premiera. Może go również zarządzić minister spraw wewnętrznych. Stan zagrożenia wprowadza natomiast premier. Oba stany nie łączą się z katalogiem ograniczeń praw obywatelskich – byłoby to w rażącej sprzeczności z konstytucją.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.