Zresztą, czy Polacy już tego powoli – na własną rękę – nie zaczynają robić, na przykład coraz większą część swoich oszczędności przewalutowując ze złotych na inne – mocne, czyli poważne – waluty? I to czyniąc to na potęgę – udział oszczędności Polaków w walutach wymienialnych, mimo ich fatalnie niskiego, głównie zerowego (lub niemal zerowego) oprocentowania, wzrósł w ostatnim czasie z mniej niż 10 proc. do już prawie 14 proc.
Dalej: czy już dziś Polacy nie umawiają się, zwłaszcza w przypadku zakupu odłożonego w czasie, na płatność co prawda w złotych, ale tylko w tym sensie, że w chwili zakupu cena zostanie przeliczona na złote, a wcześniej uzgodniona jest ona na przykład w euro lub w dolarach?
A ponadto: czy już dziś nie ustalają wyrażonych w złotych cen produktów, których zakup jest odłożony w czasie, w taki sposób, że obowiązywać będą one tylko do poziomu np. 5 zł za euro, a po przekroczeniu tej granicy będą negocjowane na nowo?