Ukraińcy i wschodnioflankowcy
  • Marek JurekAutor:Marek Jurek

Ukraińcy i wschodnioflankowcy

Dodano: 
Wojna na Ukrainie. Donbas. samobieżna armatohaubica.
Wojna na Ukrainie. Donbas. samobieżna armatohaubica. Źródło: PAP / Eugene Titov
Założenia naszej polityki od lat mijają się z zaletami ukraińskiej obrony. Chcemy, by w razie potrzeby bili się za nas inni. Aby traktowali wschodnią flankę jak własną granicę.

Generał Mark Milley, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów armii amerykańskiej, powiedział niedawno, że „Ukraińcy nie proszą nikogo, by się za nich bił. Nie chcą, by bili się za nich żołnierze amerykańscy, brytyjscy, niemieccy, francuscy czy jacykolwiek inni. Sami walczą we własnej obronie. Chcą tylko środków do obrony przed rosyjskim najeźdźcą. Stany Zjednoczone będą ich wspierać tak długo, jak będzie trzeba”.

Ktoś może powiedzieć, że Amerykanom jest wygodnie tak mówić (bo lepiej patrzeć z satysfakcją na wystrzeliwane pociski niż z bólem – na śmierć własnych żołnierzy) i że lepiej wysyłać broń niż wchodzić bezpośrednio do wojny. Może również Ukraińcy mówią, że wystarczy im broń, bo wiedzą, że na bezpośrednią interwencję w swojej obronie i tak nie mogą liczyć. Niemniej robią to, co mówią. Bronią się sami. Działają tak – co często podkreśla Marian Piłka – jak Izrael, który nigdy nie chciał obcych wojsk na swoim terytorium, natomiast zawsze chciał pomocy w uzbrojeniu i potrafił dzięki niej obronić swe faktycznie oblężone państwo.

I ukraińskie deklaracje, że sami będą decydować o warunkach pokoju, są właśnie pochodną tej nie tyle może polityki (bo sama polityka nie zawsze jest wystarczającą poręką stanowiska państwa), ile postawy. Jeśli dziś powszechnie przyjmuje się, że po wojnie Ukraina będzie uchodzić w Europie za mocarstwo średniego zasięgu, militarnie porównywalne z Niemcami (od Francji i Wielkiej Brytanii będzie ją jeszcze różnić brak broni nuklearnej), to właśnie dlatego, że dziś broni się sama. Tymczasem jednak trwa wojna.

REAGAN WRACA I CO Z TEGO WYNIKA

W listopadowym numerze „The Atlantic” prof. Phillips O’Brien, wybitny amerykański historyk wojskowości, opublikował artykuł „Przyszłość wojen Ameryki rozstrzyga się na Ukrainie”. „The Atlantic” jest, co ważne, pismem bliskim poglądom establishmentu rządzącej Partii Demokratycznej.

O’Brien traktuje politykę Stanów Zjednoczonych wobec Ukrainy jako model ich zaangażowania w przyszłe konflikty na świecie w ogóle. Interwencję zbrojną ma zastąpić „wspomagający nadzór”, a więc udostępnianie wspieranej stronie „pomocy finansowej, zaawansowanych technologii, informacji wywiadu” oraz „koordynacji i mobilizacji wsparcia dyplomatycznego”.

Amerykański strateg przypomina przegrane amerykańskie wojny – Wietnam i niedawno ewakuowany Afganistan – ale mógłby do tego dopisać również Irak. Przekonuje, że przejęcie odpowiedzialności za obronę danego kraju zmieniało charakter konfliktu i demobilizowało narody, w obronie których Stany Zjednoczone interweniowały. Jako pozytywny historyczny model amerykańskiego zaangażowania wskazuje natomiast pośrednie wsparcie afgańskich powstańców po najeździe sowieckim oraz ruchów dysydenckich w Europie Środkowej i Wschodniej, w praktyce więc przede wszystkim Solidarności. Phillips O’Brien nie wymienia Ronalda Reagana, ale rekomenduje po prostu powrót do jego doktryny. Ważną ilustrację komplementarności jego założeń i aktualnej polityki USA może stanowić (o czym pisałem wcześniej w „Do Rzeczy”) ostrożna reakcja prezydenta Bidena na eksplozję w Przewodowie.

MIĘDZY ELBLĄGIEM A SEWASTOPOLEM

Myśląc o wojnie, należy zakładać, że przynajmniej w pierwszej fazie będziemy prowadzić ją sami (ewentualnie korzystając w tym okresie z symbolicznego, a nie kluczowego wsparcia) i że w wypadku poniesienia w tym okresie strat terytorialnych od zakresu wsparcia naszych sojuszników będzie zależeć, w jakim stopniu zdołamy je naprawić.

Artykuł został opublikowany w 49/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także