TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: To pierwsza pani książka non fiction, choć cykl kresowy też dyskontował fakty – i to nierzadko pro domo sua...
WIOLETTA SAWICKA: Saga „Wiek miłości, wiek nienawiści” jest inspirowana losami mojej kresowej rodziny. Na płaszczyźnie fabularnej wątki prawdziwe mieszają się z fikcyjnymi, ale tło, na którym rozgrywa się akcja na przestrzeni lat 1913–1990, jest prawdziwe, wręcz drobiazgowo oddane. Chciałam, aby czytelnik wczuł się w klimat i panujące wówczas realia. I chyba się udało, gdyż – jak czytam w różnych opiniach – moja saga według części recenzentów jest najlepiej przedstawioną historią Polski na przestrzeni stu lat. „Wilcze dzieci” to już zupełnie inny rodzaj literatury. Nie ma tam żadnej fikcji. Jest to dokument napisany na podstawie relacji teraz dorosłych już osób, ale wówczas dzieci, z czasów, gdy w 1945 r. Prusy Wschodnie, czyli terytorium Trzeciej Rzeszy, zdobywała Armia Czerwona.
Zainteresowanie tym zagadnieniem wynika z adresu Wioletty Sawickiej?
Poniekąd tak, gdyż urodziłam się na terenie byłych Prus Wschodnich, mieszkam w Olsztynie. Jednak mimo że interesuję się historią, nie słyszałam o „wilczych dzieciach” dopóty, dopóki w ubiegłym roku nie zaczęłam robić researchu do powieści „Anna. Gorzki smak miodu”. Losy sierot wschodniopruskich to mało znany lub wręcz nieznany wątek ze schyłkowego okresu drugiej wojny światowej i kilku lat po niej. Chciałam go przybliżyć. A ponieważ wcześniej napisałam trochę reportaży o czasach, gdy Prusy Wschodnie zdobywała Armia Czerwona, pomyślałam, że nie opowiem o „wilczych dzieciach” lepiej niż właśnie w tej formie. To chyba pierwsze na polskim rynku wydawniczym tego typu opracowanie. Wcześniej ukazały się tylko dwie tłumaczone książki na ten temat. Jedna niemieckiej dziennikarki, druga litewskiego dziennikarza. Obie zresztą są powieściami. Ja napisałam dokument. Opatrzony relacjami oraz zdjęciami.
Przez dekady o „wilczych dzieciach” milczano. Dlaczego?
Z tego samego powodu, dla którego do przełomu lat 90. w naszym systemie geopolitycznym prawdziwy obraz Armii Czerwonej wyzwalającej Europę z jarzma faszyzmu był tematem tabu. Nie mówiono o bestialstwie i gwałtach, których wobec cywilnej ludności – m.in. Prus Wschodnich – dopuszczali się sowieccy żołnierze. Wręcz do tego zachęcani rozkazami swoich dowódców. O czym także piszę w „Wilczych dzieciach”. Do czasu, kiedy istniał Związek Sowiecki, mieszkające na Litwie „wilczęta”, które ukrywały się pod fałszywą tożsamością, musiały być cichsze od wody. Mówimy o grupie od 5 do 7 tys. osób, gdyż według szacunków historyków tyle sierot wschodniopruskich przedostało się na Litwę i tam pozostało.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.