Wszystko przez Michaela Jordana. Musiał tyle wygrywać? W dodatku w wielkim stylu i – co gorsza – fascynując miliony? Światowy sukces dokumentalnej serii „The Last Dance” (2020) Netflixa o karierze słynnego koszykarza oraz jego ostatnim sezonie w Chicago Bulls sprawił, że każdy nadawca chce mieć teraz podobny produkt w swojej ofercie. Nie wiem, jak poza Polską, ale u nas dodatkowym niespodziewanym efektem było też wzbogacenie dość ubogiego żargonu dziennikarzy sportowych. Do słynnych „zdecydują cechy wolicjonalne” oraz „mieszanka rutyny z młodością” doszło bowiem wypowiadane z emfazą zdanie: „To jest taki jego ostatni last dęs”. Przy czym zdanie dewaluuje się z każdym dniem, bo nadużywane jest wielce; pada przy byle okazji, kiedy trzeba coś powiedzieć (cokolwiek) o gościu, który gra gdzieś ostatni mecz, sezon, zdobywa być może ostatnie trofeum albo po prostu aktywnie (tzn. z piłką przy nodze) się starzeje.
Jednak dość złośliwości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.