Nie ma chyba obelgi, jakiej by Prigożyn nie rzucił w stronę Siergieja Szojgu i Walerija Gierasimowa. Szef wagnerowców mieszał ich z błotem już od wielu tygodni. Prostym, żołnierskim językiem. Niczym trybun ludowy, który domaga się sprawiedliwości. Przez długi czas nie krytykował Putina. Aż w końcu w jednym z nagrań uderzył we władcę Kremla. Nazwiska nie wymienił, ale z kontekstu wynika, że najprawdopodobniej to jego miał na myśli, ironicznie mówiąc o „szczęśliwym dziaduniu, który myśli, że jest wszystko dobrze”. Zadał też pytanie, co będzie z Rosją, jeśli przypadkiem okaże się, że ów dziadunio jest skończonym dupkiem. To jednak i tak nic w porównaniu z wiadrami pomyj, które wylewał na Szojgu i Gierasimowa. Ich nazywał „pedałami” (w Rosji to bardzo ciężka obraza), „sukami”, „bydlakami” i obarczał ich winą za śmierć rosyjskich żołnierzy na froncie.
Również pucz na poziomie deklaracji przynajmniej wymierzony był w ministra obrony i szefa sztabu generalnego. Podczas rozmowy z ich zastępcami w Rostowie nad Donem Prigożyn postawił warunek: albo „dostanie” Szojgu i Gierasimowa w swoje ręce, albo idzie na Moskwę, żeby im „wymierzyć sprawiedliwość”. Tyle jeśli idzie o deklaracje. Oficjalnym pretekstem do rozpoczęcia puczu był rzekomy ostrzał pozycji wagnerowców nie na rozkaz Putina, ale na rozkaz ministerstwa obrony. To w ten resort uderzał Prigożyn w swoich wystąpieniach 23 i 24 czerwca, nie bezpośrednio w Kreml. Warto przypomnieć deklaracje, które złożył po godz. 21 w piątek, czyli jeszcze przed wyruszeniem na Rostów. Mówił, że chce „zatrzymać zło”, które czyni „wojskowe kierownictwo kraju”, mając na myśli znowu nie głównodowodzącego, ale tych samych dwóch ludzi. Zapowiedział rozprawę z „winnymi”, dodając przy tym: „Po tym, jak skończymy (…) wrócimy na front celem obrony ojczyzny. Władza prezydencka, rząd, MSW, Rosgwardia i inne struktury będą działać dalej”. Nic o odsunięciu Putina od władzy. Warto o tym pamiętać, bo to wielu polskim komentatorom umyka. Oczywiście, to tylko deklarowane cele. Nie wiadomo, co chciał naprawdę osiągnąć Prigożyn. Jednak to, co zadeklarował, też jest istotne i wiele mówi.
Gdy dzień później Putin nazwał bunt zdradą i było jasne, że traktuje buntowników jako zagrożenie dla swojej władzy, a nie tylko dla stołków Szojgu i Gierasimowa, Prigożyn nie puścił swojej zwyczajowej wiązanki, tylko z niespotykaną w jego przypadku dyplomacją odpowiedział: „prezydent się myli”. I szedł dalej na Moskwę. Zignorował słowa prezydenta, ale samego prezydenta nie zaatakował. Znów, to tylko z pozoru tylko słowa. W obszernym komentarzu wideo, który Prigożyn opublikował jeszcze przed rzekomym ostrzałem obozu wagnerowców i przed ogłoszeniem puczu, watażka zakwestionował nawet sens specoperacji. Ale nawet tutaj nie skrytykował Putina, tylko Szojgu, który najwyraźniej wprowadził prezydenta w błąd. Oszukał go, że Ukraina szykuje się do napaści na Rosję, bo chciał wywołać wojnę, żeby zasłużyć na stopień marszałka. Przy czym krwawy, bezwzględny watażka nie wyciągnął stąd wniosku, że skoro prezydent okazał się naiwny i dał się wprowadzić w błąd, to powinien odejść. Nie, cała wina leży po stronie Szojgu!
Przed puczem Prigożyn cieszył się poparciem okołokremlowskiego środowiska prowojennych radykałów – nacjonalistów i imperialistów skupionych wokół oligarchy Konstantina Małofiejewa, oczekujących od Kremla większej skuteczności na froncie. W pewnym momencie nawet na antenie reprezentującej to środowisko telewizji Tsargrad pojawiały się apele do szefa wagnerowców, by się trochę opamiętał – jakkolwiek słusznie krytykuje Szojgu, to jednak powinien przystopować, bo jest wojna i trzeba zachować jedność. Bardzo symptomatyczna była jednak reakcja owych radykałów na bunt. Telewizja Tsargrad nie poparła puczu. Ale też bardziej niż na krytyce puczystów skupiła się na krytyce… elit rosyjskich, które przestraszyły się buntu i nie zareagowały odpowiednio. „Prigożyn zerwał maski” – głosi tytuł jednego z artykułów na portalu telewizji. Publicysta Jurij Prońko, nawiązując zresztą do wypowiedzi przewodniczącego Dumy, potępiającego tchórzliwych urzędników, dał do zrozumienia, że to jest większy problem niż sam bunt. Bo przecież w buncie uczestniczyli patrioci rosyjscy, co przyznał nawet sam Putin, wyraźnie oddzielając „organizatorów” buntu od Bogu ducha winnych „wykonawców”. W podobnym duchu wypowiedział się Aleksandr Dugin. Stwierdził mianowicie, że należy ukarać „tchórzy i zdrajców”. Nie, nie wagnerowców, ale rosyjskie elity, których tchórzostwo i zdradziecką naturę obnażył właśnie bunt Prigożyna. Prigożyna, którego Dugin od dawna postrzega jako młot na elity, nowego opricznika.
To wszystko może się wydawać absurdalne. Puczysta rusza na stolicę nie po to, aby obalić prezydenta, ale po to, aby obalić ministra. Patrioci potępiają nie puczystę, ale elitę, która się puczysty przestraszyła. „Dobry” w tej historii pozostaje Putin. A także sami puczyści, bo to przecież swoje chłopaki, proste, prymitywne, brutalne, ale taki jest przecież lud rosyjski. Zwykli Rosjanie z ludu, prawdziwi patrioci. Wśród nich wielu kryminalistów, ale taki jest przecież lud rosyjski. To stara tradycja – Fiodor Dostojewski zakochał się w ludzie rosyjskim na katordze. Nie, nie zachwycili go więźniowie polityczni, idealiści, cierpiący za sprawę. Zachwycili go kryminaliści właśnie. I od tego momentu stał się konserwatystą, wielkim patriotą. Wagnerowcy świetnie się w tę tradycję wpisują. „Dobry” jest więc również lud – bezwzględny, twardy, ale bohaterski i patriotycznie nastawiony.
Prigożyn ruszył na stolicę, niczym w dawnych czasach przywódca powstania chłopskiego, ludowy mściciel. Niczym Razin czy Pugaczow, którzy zresztą też zarzynali szlachtę, ale niekoniecznie już było im w głowie obalać monarchię. A przede wszystkim – jako ten młot na elity. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Zgodnie ze starym rosyjskim przysłowiem, które świetnie oddaje mentalność tego narodu – car jest dobry, ale bojarzy źli. Lud zawsze stanie po stronie cara. Nawet jak chce puczu dokonać, to po to, aby wyrżnąć szlachtę. Czyli elitę. Nienawiść do elit i miłość do władcy to immanentne cechy rosyjskiego charakteru narodowego. Niezależnie od tego, jakie naprawdę były cele Prigożyna, nawet jeśli chciał obalić Putina (z własnej lub z cudzej woli), to wiedział, że nie może tego otwarcie powiedzieć, bo tak się w Rosji nie robi, jeśli chce się zachować popularność. A elitę zawsze można bezkarnie opluć i zarżnąć. Iwan Groźny rozprawiał się z bojarami, Stalin z leninowską gwardią, Putin z jelcynowskimi oligarchami, zaś Prigożyn, jako nowe wcielenie Razina czy Pugaczowa, chciał wymusić na Putinie rozprawę z Szojgu i Gierasimowie, albo samemu się z nimi rozprawić. Bo w końcu to oni, jako przedstawiciele elity władzy, odpowiadają za wszelkie jej niepowodzenia. A nie car. Jego obalenie nie mieści się w logice ludu. A Prigożyn to lud właśnie. A przynajmniej za reprezentanta tego ludu chce uchodzić.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.