Cztery lata temu rozgorzała w Brukseli walka o obsadzenie fotela przewodniczącego Komisji Europejskiej. Dwoje kandydatów stanęło do pojedynku. Przeciwnikiem niemieckiej minister obrony z Berlina został wielki przyjaciel Polski, a ściślej – opozycji totalnej w Polsce, Franciscus Cornelis Gerardus Maria Timmermans (dla przyjaciół Frans), lewicowy polityk z Królestwa Niderlandów. Między Ursulą von der Leyen a Franciscusem czworga imion Timmermansem toczyła się zacięta walka. Oboje mieli swych stronników przed szczytem Unii Europejskiej, przy czym za faworyta w wyścigu do fotela szefa Komisji Europejskiej powszechnie uważano Holendra rodem z Maastricht.
Latem 2019 r. decyzja zapadła. Kandydatów na najwyższe stanowiska w Unii Europejskiej uzgodniono (czyli w zasadzie nominowano). Nie Timmermans, lecz von der Leyen wyznaczono na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Dlaczego? Ponieważ państwa Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Węgry i Słowacja) zablokowały nominację holenderskiego marksisty.
Warszawa nie kryła zachwytu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.