Ostateczny termin rejestrowania list wyborczych mija 6 września, ale większość partii ujawniła już, kto ma się na nich znaleźć. Przede wszystkim dlatego, że nazwiska kandydatów przyciągają uwagę mediów, a każde zaistnienie w nich jest w dzisiejszej polityce na wagę złota. Swoje znaczenie mają też względy praktyczne: przy rejestracji list trzeba przedstawić podpisy wyborców, a ich zbieranie to pierwszy sprawdzian pracowitości i lojalności kandydata. Albowiem, o czym niektórzy zdają się zapominać, „news” o wpisaniu kogoś na listę wyborczą wcale nie oznacza jeszcze, że ten ktoś naprawdę się na niej znajdzie.
Znikający z listy wyborczej Hartman
Najboleśniej chyba przekonał się o tym profesor filozofii UJ i stały felietonista „Polityki” Jan Hartman, który zaraz po ogłoszeniu, że będzie „jedynką” Lewicy w Nowym Sączu (nie jest to, delikatnie mówiąc, okręg dla tej partii łatwy), rozpoczął swą kampanię z przytupem, upominając się o godność pedofilów, a konkretnie przeciwstawiając się ujawnianiu ich personaliów, choć jest to, przy zachowaniu odpowiedniej procedury, zgodne z prawem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.