Jeśli to osiągnie, to będzie mógł myśleć dalej, jaką politykę prowadzić w trzeciej kadencji.
Jaka może być trzecia kadencja PiS? Jak Jarosław Kaczyński wykorzysta ewentualną kolejną szansę dla swej partii?” – z prośbą o napisanie tekstu na taki właśnie temat wystąpił do mnie redaktor naczelny.
Szef każe – podwładny musi. Zgodziłem się na takie rozważania, mając świadomość, że jeżeli PiS powinie się noga na drodze do ponownego utworzenia rządu, to rozmaite łapserdaki będą wymachiwać tym tekstem jako dowodem zadufania prawicy. Ale potem stwierdziłem, że warto taki eksperyment myślowy przeprowadzić. Choćby po to, by podsumować w nim unikalną pozycję Prawa i Sprawiedliwości na polskiej scenie politycznej.
Sami przeciw wszystkim
Gdy myślałem o sytuacji największej partii prawicy, przypomniał mi się pewien feministyczny transparent: „Dla kobiety żyć – to przeżyć”. Od samego początku istnienia – a już na pewno od pierwszej wygranej sejmowej w 2005 r. – PiS znajduje się w dziwacznej sytuacji ni to hegemona, ni to kandydata do wdeptania w podłogę. Musi wszystko zdobywać sobie sam i wygrywać wbrew wszelkim uwarunkowaniom.
Przed 2005 r. zarówno Platforma, jak i lewica postkomunistyczna lekceważyły Kaczyńskiego, zakładając, że u władzy będą przemiennie albo obóz zreformowanych PZPR-owców, albo przedstawicieli partii „ludzi rozumu” – czy to miałaby być Unia Wolności, czy później Platforma Oby watelska. Od początku też, a przynajmniej od 1993 r., PiS określano mianem opozycji antypaństwowej lub antysystemowej. Bliski współpracownik Aleksandra Kwaśniewskiego Ryszard Kalisz zapowiadał, że bracia Kaczyńscy będą trzymani zawsze pod kontrolą, otoczeni kordonem eliminującym partie „antysystemowe”, pozbawieni szansy dojścia do władzy.
Ta uwaga była bardzo charakterystyczna, bo słusznie zakładała, że model III RP, który wykreowano przy Okrągłym Stole, a który potem dobrze wpasował się w oczekiwania Unii Europejskiej, jest zamkniętym kanonem politycznym roszczącym sobie prawo do monopolistycznej władzy. W obrębie tego systemu możliwe były zmiany, ale pewne zasadnicze zasady były sztywne: orientacja na Berlin, liberalny system wartości, dominacja medialna elit postkomunistycznych i tych wywodzących się ze „światłej” części opozycji. Trzeba było politycznego trzęsienia ziemi w postaci afery Rywina i przeszacowania swoich sił przez Donalda Tuska, by PiS mógł w 2005 r. uzyskać największą liczbę głosów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.