Walka buldogów na dywanie
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Walka buldogów na dywanie

Dodano: 
Wiceprezes PiS Mateusz Morawiecki
Wiceprezes PiS Mateusz Morawiecki Źródło: PAP / Marcin Obara
W ugrupowaniu działającym wedle reguł stabilnych partii politycznych Zachodu konfrontacja pomiędzy przedstawicielami dwóch odmiennych spojrzeń na politykę byłaby nie tylko całkowicie normalna, lecz także pożądana. Prawo i Sprawiedliwość jest zbudowane według innego, wodzowskiego schematu, gdzie miejsca na prawdziwą debatę właściwie nie ma.

Coraz wyraźniej widoczny spór pomiędzy Mateuszem Morawieckim a stronnictwem mu przeciwnym – niezbyt elegancko zwanym „maślarzami” – jest dla Prawa i Sprawiedliwości niszczący, ale też wynika z samej konstrukcji tej partii. Bez wątpliwości przyczynia się do postępującego spadku notowań ugrupowania w sondażach, którego – jak się zdaje – na razie nic nie jest w stanie zatrzymać.

Nie jest to pierwszy poważny spór w obozie PiS, w który wplątany jest były premier. Przez lata sprawowania władzy ścierał się – i to nie za kulisami, ale publicznie – z Solidarną Polską (potem Suwerenną Polską) i frakcją Zbigniewa Ziobry w samym PiS. Przypominając tamte spory, można zadać pytanie: Na ile i wówczas, i teraz jest to konflikt personalny, a na ile programowy czy ideowy?

W polityce często się to ze sobą łączy i tak jest również tutaj. Dziś będący na marginesie (i na wygnaniu) Zbigniew Ziobro, podobnie jak cała jego formacja, nie tylko rywalizował z Mateuszem Morawieckim w sferze partyjnych ambicji, lecz także gdy idzie o przyjęty paradygmat polityczny. Tamten spór był w istocie ideowy w stopniu może nawet większym, niż zazwyczaj tego typu spory bywają. Ówczesny premier zbudował swoją karierę i pozycję wewnątrz PiS – a może bardziej: w oczach Jarosława Kaczyńskie go – snując obłudną wizję Polski gładko i sprawnie poruszającej się w unijnych mechanizmach, czerpiącej obficie z unijnych zasobów, a jednocześnie modernizującej się na potęgę i zachowującej suwerenność. Ta bajka, że da się połączyć rzeczy do połączenia niemożliwe, skutecznie omamiła prezesa PiS zapewne z powodu jego ograniczonej wiedzy o tym, jak działają unijne mechanizmy, a głównie dlatego że Kaczyński komplet nie nie rozumie ekonomii. Morawiecki, żonglujący modnymi nazwiskami z obozu „postępowej” myśli ekonomicznej, takimi jak Joseph Stiglitz czy Thomas Piketty, musiał się prezesowi PiS wydawać nie lada ekspertem, nawet cudotwórcą, podczas gdy był zwykłym prestidigitatorem. Przypominało to sytuacje z dalekiej przeszłości, gdy łatwowiernego władcę omamiał alchemik, utrzymując, że dysponuje kamieniem filozoficznym, pozwalającym przemieniać żelazo w złoto.

Ziobro i jego partia uznawali ten kierunek za błędny, wskazywali, że rodzi uzależnienia, zmierza do ograniczenia suwerenności poprzez nacisk finansowy ze strony Brukseli (sprawa KPO), wytykali Morawieckiemu, że zgodził się na rozwiązania dla naszego kraju szkodliwe, przede wszystkim w sferze polityki klimatycznej.

Linia „twardej pięści”

Z perspektywy można powiedzieć, że frakcja Ziobry miała mnóstwo racji, a Morawiecki się mylił – paradoksalnie, bo to Ziobro jest dzisiaj zmarginalizowany, a jego partia nie istnieje, podczas gdy Mateusz Morawiecki wyskakuje z lodów ki nie rzadziej, niż gdy pełnił funkcję szefa rządu.

Były premier jednoczył przeciwko sobie więcej osób niż tylko Suwerenną Polskę. Jego zaprzysięgłym wrogiem była poprzedniczka na urzędzie, Beata Szydło, czemu trudno się dziwić. Nie była to jednak znów kwestia jedynie urażonej ambicji i upokorzenia doznanego w związku z odwołaniem z funkcji, lecz również sprawa ideowa. Choć nie tak wyraziście jak ludzie Ziobry także była premier stała znacznie twardziej po stronie suwerennościowej.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także